sobota, 16 lutego 2013

Recenzja: Ducktails – "The Flower Lane" (2013, Domino)


Mondanile wyrasta powoli na jednego z najzdolniejszych songwriterów młodego pokolenia.








Matthew Mondanile to mocno zarobiony gość, serio. Ostatnimi czasy album albo dwa niemal w każdym roku, czy to pod aliasem Ducktails, czy w formacji Real Estate. Najważniejsze jednak, że stworzone przezeń płyty odznaczają się zawsze dość wysoką jakością. W tym roku przyszedł czas na Ducktails – projekt kontynuujący piękne tradycje w duchu Ariela Pinka i podobnych freaków. Skojarzeń między oboma muzykami jest kilka: nie chodzi wyłącznie o podobne myślenie o organizacji muzycznej materii – Mondanile idzie niemal krok w krok za swoim mentorem. Przecież gitarzysta Real Estate na poprzednich krążkach uprawiał pławiący się w lo-fiowej psychodelii songwriting (wydany w Olde English Spelling Bee album Landscapes), aby przejść do bardziej wypolerowanego, „normalniejszego” retro-popu, dokładnie tak jak uczynił to Ariel. Najpełniejszym ukoronowaniem tej wędrówki będzie właśnie najnowszy krążek muzyka z New Jersey. Ale na The Flower Lane słychać jeszcze jednego zaprawionego w bojach weterana, a konkretnie słyszalne są echa jego ostatniego LP. Tak, zgadliście, chodzi o Destroyera.


Dlaczego? Z prostego powodu – artysta korzysta z niezwykle podobnego arsenału środków co członek The New Pornographers. Po pierwsze, dominantą nowego albumu Ducktails jest chwytliwa, nośna piosenka, brzmieniowo ociekająca ejtisowym (i wcześniejszym) sophisti-popem czy soft-rockiem (wskrzeszając jeszcze na chwilę paralelę z Pinkiem – Mondanile nagrał swoje Mature Themes – płytę pękającą w szwach od świetnie skrojonych piosenek z chwytliwymi melodiami). A po drugie, wszystkie te klawisze, gitary i lekko jazzujące wprawki (słowem retro-stylówa) budzą skojarzenia z Kaputt. Tyle tylko, że jamowe konstrukcje Mondanile’a stawiam wyżej od krążka Bejara. Więcej w nich przestrzeni, mają lepsze melodie, czyli po prostu są na niej zdecydowanie lepsze kompozycje. Wiem, może mało kto uważa podobnie, ale co poradzę? Mogę tylko spróbować wyjaśnić czemu tak jest.

Płyty słucha się znakomicie – zaczynając od pierwszego utworu, zwykle kończę na ostatnim, nie skipując przy tym żadnego numeru. Nie ma na The Flower Lane słabych momentów, nawet króciutka wprawka „International Date Line” czy ogniskowy epilog „Academy Avenue” nie odstają zbytnio od bardzo spójnej całości. Co się tyczy highlightów, tu sprawa jest znacznie ciekawsza. Tytułowe nagranie, oparte na oldschoolowym kibordzie i zręcznych zawijasach gitar, wypuszczone jeszcze w zeszłym roku, to zdecydowanie mój ulubiony punkt krążka. Repetuję czasem kilkanaście razy i wciąż nie mogę się nasłuchać tej melancholijnej, ale żywej pieśni w duchu Todda Rundgrena. No i plus za przemycenie drobnego cytatu z „Imagine”. Drugi na liście, „Under Cover”, to podszyty funkiem i feelingiem à la Chic joint (w końcówce można wyłapać wspomniane echa Kaputt), przy którym ciężko usiedzieć. „Planet Phrom” zaciąga mały dług u wczesnych The Magnetic Fields (wokal Mondanile’a chwilami nawet trochę ewokuje niski tembr Merrita). „Assistant Director” buja niemiłosiernie, a „Leter Of Intent” to chyba najpiękniejszy fragment płyty – na cudnym synthowym motywiku (którego autorem jest Daniel Lopatin, a tak przy okazji – na basie pocina Joel Ford, czyli dobry ziom Lopatina ), rozgościły się klawisze i błogi wokal Jessa Farkas. Ja się czuję trochę bezradny jak to słyszę.

Mógłbym jeszcze powymieniać, ale chyba załapaliście, o co chodzi. The Flower Lane to jak dla mnie najlepsza pozycja w dorobku Ducktails. Mondanile wyrasta powoli na jednego z najzdolniejszych songwriterów młodego pokolenia, a jeśli utrzyma dotychczasowy progres, to za kilka lat może nagrać coś naprawdę dużego. Na razie cieszę się z nowiutkiego długograja i czekam na dalsze ruchy ze strony tego Amerykanina. Zresztą chyba nie tylko ja.

7.5

Tomasz Skowyra 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.