Matthew Mondanile to mocno
zarobiony gość, serio. Ostatnimi czasy album albo dwa niemal w każdym roku, czy
to pod aliasem Ducktails, czy w formacji Real Estate. Najważniejsze jednak, że
stworzone przezeń płyty odznaczają się zawsze dość wysoką jakością. W tym roku
przyszedł czas na Ducktails – projekt kontynuujący piękne tradycje w duchu
Ariela Pinka i podobnych freaków. Skojarzeń między oboma muzykami jest kilka:
nie chodzi wyłącznie o podobne myślenie o organizacji muzycznej materii –
Mondanile idzie niemal krok w krok za swoim mentorem. Przecież gitarzysta Real
Estate na poprzednich krążkach uprawiał pławiący się w lo-fiowej psychodelii
songwriting (wydany w Olde English Spelling Bee album Landscapes), aby
przejść do bardziej wypolerowanego, „normalniejszego” retro-popu, dokładnie tak
jak uczynił to Ariel. Najpełniejszym ukoronowaniem tej wędrówki będzie właśnie
najnowszy krążek muzyka z New Jersey. Ale na The Flower Lane słychać
jeszcze jednego zaprawionego w bojach weterana, a konkretnie słyszalne są echa
jego ostatniego LP. Tak, zgadliście, chodzi o Destroyera.
Dlaczego? Z prostego powodu
– artysta korzysta z niezwykle podobnego arsenału środków co członek The New
Pornographers. Po pierwsze, dominantą nowego albumu Ducktails jest chwytliwa,
nośna piosenka, brzmieniowo ociekająca ejtisowym (i wcześniejszym)
sophisti-popem czy soft-rockiem (wskrzeszając jeszcze na chwilę paralelę z
Pinkiem – Mondanile nagrał swoje Mature Themes – płytę pękającą w szwach
od świetnie skrojonych piosenek z chwytliwymi melodiami). A po drugie,
wszystkie te klawisze, gitary i lekko jazzujące wprawki (słowem retro-stylówa)
budzą skojarzenia z Kaputt. Tyle tylko, że jamowe konstrukcje
Mondanile’a stawiam wyżej od krążka Bejara. Więcej w nich przestrzeni, mają
lepsze melodie, czyli po prostu są na niej zdecydowanie lepsze kompozycje.
Wiem, może mało kto uważa podobnie, ale co poradzę? Mogę tylko spróbować
wyjaśnić czemu tak jest.
Płyty słucha się znakomicie
– zaczynając od pierwszego utworu, zwykle kończę na ostatnim, nie skipując przy
tym żadnego numeru. Nie ma na The Flower Lane słabych momentów, nawet
króciutka wprawka „International Date Line” czy ogniskowy epilog „Academy
Avenue” nie odstają zbytnio od bardzo spójnej całości. Co się tyczy
highlightów, tu sprawa jest znacznie ciekawsza. Tytułowe nagranie, oparte na
oldschoolowym kibordzie i zręcznych zawijasach gitar, wypuszczone jeszcze w
zeszłym roku, to zdecydowanie mój ulubiony punkt krążka. Repetuję czasem kilkanaście
razy i wciąż nie mogę się nasłuchać tej melancholijnej, ale żywej pieśni w
duchu Todda Rundgrena. No i plus za przemycenie drobnego cytatu z „Imagine”.
Drugi na liście, „Under Cover”, to podszyty funkiem i feelingiem à la Chic
joint (w końcówce można wyłapać wspomniane echa Kaputt), przy którym
ciężko usiedzieć. „Planet Phrom” zaciąga mały dług u wczesnych The Magnetic
Fields (wokal Mondanile’a chwilami nawet trochę ewokuje niski tembr Merrita).
„Assistant Director” buja niemiłosiernie, a „Leter Of Intent” to chyba
najpiękniejszy fragment płyty – na cudnym synthowym motywiku (którego autorem
jest Daniel Lopatin, a tak przy okazji – na basie pocina Joel Ford, czyli dobry
ziom Lopatina ), rozgościły się klawisze i błogi wokal Jessa Farkas. Ja się
czuję trochę bezradny jak to słyszę.
Mógłbym jeszcze powymieniać,
ale chyba załapaliście, o co chodzi. The Flower Lane to jak dla mnie
najlepsza pozycja w dorobku Ducktails. Mondanile wyrasta powoli na jednego z
najzdolniejszych songwriterów młodego pokolenia, a jeśli utrzyma dotychczasowy
progres, to za kilka lat może nagrać coś naprawdę dużego. Na razie cieszę się z
nowiutkiego długograja i czekam na dalsze ruchy ze strony tego Amerykanina.
Zresztą chyba nie tylko ja.
7.5
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.