Zanim
sięgnęłam po ostatnie wydawnictwo amerykańskiego duetu Best Coast, zespół kojarzył mi się przede wszystkim z przeuroczymi, zabawnymi i kolorowymi klipami
z kotkami w rolach głównych i chłopakiem przebranym za Ronalda McDonalda. Takie
zagrywki stosowali, kiedy nagrywali swój pierwszy krążek - Crazy for
you, czyli jakieś pięć lat temu. A czy zmieniło się coś w ich
kompozycjach od tego czasu? Właściwie nie tak wiele.
Podobnie
jak na poprzednich wydawnictwach za wszystkie kompozycje, co imponujące,
odpowiada wokalistka i gitarzystka - Bethany Cosentino, znana wcześniej z
ambientowego Pocahaunted. Przy aranżacjach wspiera ją multiinstrumentalista
Bobb Bruno. Nie można oprzeć się wrażeniu, że ten miły duet albumem
California Nights właściwie nie odskakuje od wcześniej wytyczonej
przez siebie ścieżki. Oczywiście, czasami przychodziła mi do głowy myśl, że
Best Coast stworzyli płytę ciut inną, może poważniejszą od tego, co prezentowali
na Crazy for you i The Only Place. Ale tylko ciut inną.
Wciąż bez trudu można uchwycić w tych piosenkach ulubione nurty muzyczne
Cosentino - surf rocka a la The Beach Boys czy punk rocka lat 90. w stylu Hole.
Czasem ich muzyka zmierza też w stronę dream popu (tytułowe „California
Nights” czy „Wasted Time”), a innym razem nagle zmieniają się
dźwięki i zaczynają przypominać muzyczkę Courtney Love. Best Coast utrzymują
się w tej oryginalnej miksturze brzmień. To dźwięki z jednej strony energiczne,
a z drugiej rozmarzone i rozmyte, pełne kolorów. Fajne to, ale niestety, tylko
do czasu.
Album
ma w sobie pewną cechę, która może sprawić, że nie wyróżni się spośród wielu
innych. Obawiam się, że nawet po
kilkakrotnym odsłuchaniu płyty, niestety większość kompozycji może wydawać się
identyczna. Słuchałam tej płyty bardzo uważnie i myślę, że na dłużej zapamiętam
jedynie trzy numery - singlowe „Heaven Sent”, „California
Nights” i w końcu „Feeling Ok”. Cała reszta, dajmy na to, „When
will I change”, „Fading Fast” czy „In my eyes” trochę
uciekła mi przez palce. To przyjemne piosenki z dobrym riffem, prościutką formą
i też prostym tekstem. Jednakże przez swoją powtarzalność, żadna z nich raczej
nie zapada w pamięć.
Zanim
zabrałam się do pisania recenzji nowego wydawnictwa Best Coast, postanowiłam
przyjrzeć się opiniom kolegów po fachu na temat albumu. Zdania są podzielone. Z
jednej strony California Nights jest doceniane przez recenzentów,
bo to tak naprawdę dobrze nagrany, wdzięczny, wakacyjny album. I to jest rzecz,
którą absolutnie doceniam w Best Coast odkąd tylko ich znam: Amerykanie w
swojej muzyce oddają atmosferę takiego kalifornijskiego beztroskiego lata.
Bardzo piękne, że noszą takie słonko w swoich piosenkach. To słuchaczowi
California Nights z pewnością się spodoba. Jest jednak druga strona
medalu - zgodnie z tym, co zauważyłam wcześniej, recenzenci zarzucają Bruno i
Cosentino wtórność kompozycji czy zbyt proste teksty. Myślę, że oderwanie się
od przyjętego schematu byłoby bardzo korzystne dla zespołu. Dajmy na to, fajnie
byłoby usłyszeć dokonania Cosentino w jeszcze bardziej dreampopowym wydaniu.
Dobre też mogłoby być, gdyby kompozycje były bardziej rozbudowane pod względem
formy.
Best Coast stworzyli płytę, która w moim odczuciu raczej nie zapisze się trwale w historii muzyki. Na California Nights zachowała się słodycz i uroda ich wcześniejszych nagrań, ale od zespołu z podobnym stażem oczekuje się chyba czegoś więcej. Pomimo tego wydaje mi się, że przesłuchanie ostatniego wydawnictwa Best Coast jest naprawdę bardzo przyjemnym momentem. I też tłem dla wakacji, ale takich fajnych, z dużą ilością słonka, piaskiem w butach i letnią miłostką. Poza tym, no nie da się tej Bethany nie polubić!
I
kochani czytelnicy, nie zapomnijcie, że koniecznie musicie obejrzeć teledysk z
kotkami do „Crazy for you”!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.