Początkowo, zabierając się za recenzję nowego Best Coast,
zapełniłem kilka akapitów słabymi dywagacjami na temat Bethany Cosentino i jej
życia alternatywnej celebrytki. Przekopywałem się przez głupawe ploteczki z
HipsterRunoff, by napisać tu cokolwiek ciekawego, jednak w pewnym momencie
powiedziałem sobie – dosyć tego.Trudno mi było pisać o płycie, której zawartość
można streścić bardzo krótko – nuda i rozczarowanie. W zasadzie nawet słynny rudy
leniwy kot Bethany - Snacks - jest bardziej fascynujący niż nowe piosenki Best
Coast.
Na The Only Place plażowy klimat rozgrzanych piasków Kalifornii i nastoletnich miłostek, podbity przybrudzoną produkcją ustąpił miejsca bezpłciowym, przesadnie klarownym numerom ze smyczkami w tle. Piosenki Best Coast nigdy nie były specjalnie ciekawe pod względem kompozycji, jednak zawsze miały w sobie specyficzny wakacyjny nastrój beztroski – czasami subtelnej nostalgii. Obecnie, gdy nowe piosenki zostały pozbawione mgiełki lo-fi tajemniczości, nie ma specjalnie nad czym się rozczulać.
Można oczywiście znaleźć pewne plusy tego albumu. Na przykład otwierający, tytułowy numer jest całkiem chwytliwy, coś tam się dzieje – długo potem nie ma nic ciekawego, aż pojawia się najlepszy na płycie „Dreaming My Life Away” – oniryczna piosenka, pełna delikatnego erotyzmu i nastroju tajemniczości. Niestety szkopuł polega na tym, że jest to ponownie nagrany numer z jednej z pierwszych demówek.
Co tu dużo mówić, słaba płyta pozbawiona tak flagowych przebojów jak „When I’m With You” czy „Boyfriend”. Jeśli chodzi o Best Coast, najmocniej polecam demówki sprzed 2010.
4/10
Jakub Lemiszewski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.