niedziela, 26 lipca 2015

RELACJA: DOUR FESTIVAL 2015


Z letnimi festiwalami zazwyczaj jest tak, że przeważnie tyle samo czasu, ile trwał sam festiwal, zajmuje ci odespanie po powrocie. Ja właśnie względnie przywróciłem swój zegar biologiczny do właściwego rytmu, więc pora na dourową relację. A jest co opowiadać!


27. edycja Dour Festival to już historia. W tym roku z jednym dniem ekstra, nową sceną i małym przemeblowaniem na terenie imprezy. Nie zmieniło się natomiast genialne, zupełnie luzackie podejście uczestników. Pogoda w zasadzie też identyczna, jak w zeszłym roku – 90% palącego słońca, 10% deszczu. Kalosze się przydały – nie będę więc płakał, że zajęły mi połowę bagażu podręcznego w Ryanairze. A jak całe przedsięwzięcie wypadło od strony muzycznej? O tym w paru punktach poniżej.

#1 Dj-sety
Niezależnie, czy grał właśnie Tchami, Mark Ronson, Carl Craig czy DJ Fresh, szanse na usłyszenie „Lean On” były wprost proporcjonalne do panującego upału. Każdy szanujący się didżej musiał mieć też hypemana (aka typa krzyczącego put your fucking hands up!) nakręcającego tłum. W natłoku najróżniejszych dj-setów, które wypełniły niemal połowę line-upu, na szczególną uwagę zasługiwali zdecydowanie George Fitzgerald, Julio Bashmore, Hudson Mohawke (który w ostatniej chwili wskoczył do line-upu w miejsce Pusha T) i Cashmere Cat. Elektronikę zdominowała więc nie pobliska Francja, a Wyspy.


#2 Le Labo
To zupełnie nowa scena na terenie festiwalu. I trzeba przyznać, że z całkiem mocną i ciekawą obsadą. W zamyśle dedykowana młodym, utalentowanym i niekoniecznie znanym artystom, oprócz prawdziwych młodych perełek, jak francuski Dream Koala, przyniosła też występy kilku bardziej znanych artystów na czele z Evianem Christem (i jego zabójczym setem). I chociaż temperatura w środku przypominającego cyrkowy namiotu sięgała czterdziestu paru stopni, zdecydowanie warto było zostać tam na dłużej niż parę utworów.


#3 LA Priest
Z racji tego, że miłość do Late of the Pier wyssałem niemalże z mlekiem matki, to na koncercie LA Priest, mimo wczesnej pory, zameldowałem się sporo przed czasem. Sam to totalny muzyczny freak, więc podglądanie soundchecku było nie lada gratką. A potem koncert, który rozłożył na łopatki. Materiał nie był zaskoczeniem, bo na koncie ex-frontmana LOTP znajduje się tylko świeżo wydany debiutancki album, ale w połączeniu z genialnym poczuciem humoru cały występ oceniam na 9/10.


#4 i inne koncerty wczesną porą
Dour Festival kolejny rok z rzędu udowodnił, że to nie headlinerzy, a artyści rozpoczynający swoje występy, kiedy niektórzy festiwalowicze jeszcze odsypiali nocne harce, są największą wartością i gwarantują najbardziej szczere emocje. Był więc wspomniany już wcześniej Dream Koala (godz. 16.50), który z lekkim zawstydzeniem reagował na żywiołowo nastawioną publiczność. Pozytywnie zaskoczyło grające chwilę po 15 Isaac Delusion. A ostatniego festiwalowego dnia już o 14 warto było wybrać się pod główną scenę, gdzie wakacyjny, naładowany pozytywną energią koncert dało brytyjskie The Very Best. Chwilę później, bo po 16, na innej scenie plażowy klimat stworzyło Circa Waves – mimo że pogoda była tego dnia daleka od T-shirt weather, to wszyscy bawili się przednio. I tego zdecydowanie brakuje polskim festiwalom.


#5 Zola Jesus
Kompletnie nie rozumiem, dlaczego akurat na tym koncercie publiczność zdecydowanie zawiodła. Może zdecydowała o tym właśnie zbyt wczesna pora (17.30). Zola jednak z zaangażowaniem, jak gdyby pod sceną zgromadzone było nie paręset, a kilkanaście tysięcy ludzi, odegrała spektakl, który zapamiętam naprawdę na długo. Artystka wdrapywała się na kolumny, skakała po całej scenie, zupełnie nie tracąc przy tym na sile głosu. Na koniec postanowiła też zrobić sobie spacer z mikrofonem pomiędzy słuchaczami. Majstersztyk!


#6 Wiksa na Omarze Souleymanie
Lata mijają, a Omar nadal w formie. Nadal klaska z takim samym zapałem, a publiczność ogarnia wtedy dzika euforia. Repertuar rodem z arabskiej taksówki okraszony rzeźnickim bitem wyzwoli zwierzę nawet w twojej podstarzałej cioci.

#7 fałszywi Polacy. Wszędzie!
Polska flaga, jak się okazuje, może być niezłym festiwalowym gadżetem. Podejście do kolesi zażarcie wymachujących biało-czerwonymi barwami pod sceną wcale nie gwarantowało ziomalskiej pogawędki w języku Sienkiewicza i Miłosza. Chociaż jeden, który ozdobił swoją flagę dodatkowo napisem VODKA na białym zarzekał się, że jego matka to Polka z dziada pradziada. Kto wie. Szkoda, że mama nie nauczyła go zbyt wiele poza „dzień dobry” i „siema”...


#8 Festiwalowe bonusy
Dour to też wiele niespodzianek i występy poza festiwalowymi scenami. W ubiegłym roku akustyczny koncert na polu namiotowym, w tym – miniwystęp w strefie dla mediów. Za to też kochamy Dour.


***

Miłosz Karbowski

1 komentarz:

Zostaw wiadomość.