piątek, 26 czerwca 2015

RECENZJA: Girlpool – Before The World Was Big




WYTWÓRNIA: Wichita
WYDANE: 1 czerwca 2015

Prostota. Prostota, prostota, prostota. I melancholia. I młodzieńcza naiwność. I zwykła codzienność. I jeszcze pewnie setka innych normalnych rzeczy cechuje debiutanckiego długograja Girlpool. Urzekające lo-fi rozegrane na bas i gitarę oraz na dwa urocze, czasem skrzeczące („Cherry Picking”), czasem smutne („Crowded Stranger”) piosenki. Bo Before The World Was Big to zbiór piosenek właśnie, nie utworów, nie zadziwiających i wgniatających kompozycji. To banalne w swoich melodiach ballady, ale za to jakie ładne!

Dużo jest takich zespołów. Takich, które wspomnianą kilka razy na górze prostotę obierają jako swój motyw przewodni. Znajdzie się je, wertując bandcampa, nawet nie jakoś szczególnie wnikliwie, one po prostu są wszędzie. To, co odróżnia Girlpool od innych formacji, to szczerość. Te dziewczyny brzmią autentycznie, naiwnie, rozkosznie. Po prostu. I tak było na ich utworze z debiutanckiej epki, czyli „Blah Blah Blah”, tak jest i teraz, na pierwszej długogrającej płycie. Tylko że teraz jest spokojniej.

„Blah Blah Blah” charakteryzowała popiskująca gitara, ta, której na Before The World Was Big szukać na próżno. Girlpool odeszły od tego gówniarskiego, słonecznego lo-fi na rzecz naiwnego i ckliwego lo-fi. To się sprawdza, a sprawdza się już od „Ideal World”, od tego prostego śpiewu, czasem kojarzącego się z jazdą autobusem, czasem wybrzmiewającego jak podczas akustycznych lub intymnych gigów słuchanych na poduszkach czy po prostu siedząc po turecku. Taką dziewczyny robią atmosferę różnorodną. Ojej. I thought I'd found myself today - rozpoczynają Girlpool w utworze numer jeden i takie powątpiewanie, niepewność, niewiadoma przyszłości, wkraczanie w dorosłość i przyjaźń. O tym śpiewają Amerykanki, o miłości, o dorastaniu. O życiu? Tak, po prostu o życiu młodych osób. Śpiewają i grają radośnie i smutno, z uśmiechami na twarzach i jak przez łzy. Drżącym głosem w „Dear Nora” Cleo Tucker i Harmony Tividad wspominają stare czasy, relacjonując, za czym tęsknią, w ich życiu wiele się zmieniło na przestrzeni roku (There's a lot that's changed this year), przy czym i kawałek, jak i w sumie płyta w większości miewa charakter albumu-dziennika/pamiętnika. Dziewczyny zwierzają się, opowiadają o swoich myślach, odczuciach, lękach (do you feel restless when you realize you're alive i am nervous for tomorrow and today w „Chinatown”). Utwór tytułowy to jednocześnie jeden z lepszych na płycie. To obserwacja, że rzeczywistość i otoczenie zmieniają się (Trying not to think/Of all the ways this place has changed/ Walked around my neighborhood/ One hundred, one million, billion, trillion times), przy jednocześnie prostej, ale chwytliwej i radosnej melodii. A gdy wesoło nie jest, jak w przypadku chociażby „Pretty”, niemal wyszeptanej ballady w akompaniamencie po prostu rozkręconego, buczącego w tle wzmacniacza, robi się intymnie i delikatnie. Zmysłowo. Smutno. Bo i takie Girlpool na Before The World Was Big są. „Emily” z pięknym refrenem, to kolejny idealny przykład na to, że można zrobić ładną piosenkę bez zbędnego wysilania się, wystarczy tylko raz podnieść wyżej głos, a raz zejść w ledwie słyszalne tony, raz mocniej uderzyć w strony, by po chwili wyciszyć melodię. Proste? Banalne. I sentymentalne. 

Jasne, to nie jest jakaś nie-wiadomo-jak-dobra-płyta, ale jest to album ładny. Uroczy. Po prostu przytulny, jeśli takiego określenia można użyć w przypadku wydawnictw. Intymny? Z całą pewnością. I chociaż raczej szybko się znudzi, no bo ileż można słuchać tego typu piosenek, to jednak wypada sprawdzić Before The World Was Big i przekonać się, dlaczego Wichita zainteresowało się Girlpool, a przed dziewczynami stoi naprawdę kolorowa przyszłość. 


***

7

Piotr Strzemieczny

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.