sobota, 27 czerwca 2015

RECENZJA: The Holydrug Couple - Moonlust



WYTWÓRNIA: Sacred Bones
WYDANE: 12 maja 2015

Chilijczycy wciąż bujają w chmurach. Dwa lata po wydaniu debiutanckiego Nocturny The Holydrug Couple nadal orbitują w przestworzach, ale tym razem te chmury nie są już aż tak burzliwe i pełne psychodelicznego kwasu. Rozjaśniło się niebo nad Santiago, rozmarzyli się też sami muzycy. Jeśli chillwave umarł lata temu, Ives Sepúlveda i Manuel Parra ładnie go wskrzesili według zasady, że ma być staromodnie, delikatnie, elegancko i z rozmytymi harmoniami.

Bo te melodie faktycznie są płynne. Utwory bujają się z jednego na drugi, z chwytliwymi akordami na klawiszach, z błyszczącym basem i tak oldschoolowymi solówkami na gitarze, że na twarzy może się pojawić sarkastyczny uśmiech. Tak Moonlust płyta pełna zwrotów ku przeszłości, do melancholijnych syntezatorów i zdezelowanego, przepuszczonego przez różne filtry i pogłosy brzmienia. 

The Holydrug Couple nigdzie na Moonlust się nie spieszą. Melodie płyną swoim torem, swoim własnym tempem, które zdaje się mówić „powoli, powoli, Panie”. I tak jest w każdym z utworów, w którym śpiew jest tylko dodatkiem. To element kompozycji, w których tak naprawdę liczą się melodie, instrumentarium, sama aura nagrań. Senna, marzycielska, wygrywana jakby spod kołdry. Bo ten sypialniany klimat na najnowszym wydawnictwie Chilijczyków został aż nadto podkreślony. Jak u Air, cokolwiek się u nich obecnie dzieje, zresztą z francuskim duetem chilijski duet ma trochę wspólnego. Chodzi o umiejętność komponowania muzyki filmowej. „French Movie Theme”, tak samo zresztą jak większość utworów instrumentalnych, idealnie nadawałaby się właśnie na ścieżki dźwiękowe zgrabnych romansideł. Nie tandetnych produkcji dla nastolatków i wiecznych marzycielek, ale tych głębszych z natury filmów. „Concorde” lśni od blasku syntezatorów, które dominują nagranie oraz spogłosowanej, chwytliwej gitary wybrzmiewającej w tle jako dodatkowy smaczek. „Generique Noir” znowu prowadzone jest przez ciekawy riff, a ślamazarna rytmika i synthy kojarzą się z The Virgin Suicides (wystarczy się wsłuchać, to działa!) - wszystko przez te rozległe harmonie, przez tę przestrzeń w kompozycjach The Holydrug Couple, którą tutaj opanowali, może nie do perfekcji, ale całkiem nieźle. O psychodelicznych zapędach Chilijczyków przypomina wstęp do „Submarine Gold”, zahaczając mocno o improwizowane solówki. 

Gorzej wypadają te kawałki, gdzie to wokal próbuje dominować nad wszystkim. Czasem to wychodzi, często nie. Do pierwszej grupy da się zaliczyć „Baby, I'm Going Away” z tym lekko fałszującym śpiewem, który jednak wpasowuje się do delikatnej melodii gitary i rozmytych syntezatorów. Do drugiej chociażby „If I Could Find You (Eternity)”, utwór strasznie wymęczony, z dennymi partiami wokalnymi. Nie oszukujmy się, nie ma ognia, nie są to jakieś muzyczne perły, ale miło jest się czasem odprężyć przy tak odpływającej płycie. 


***

6

Piotr Strzemieczny

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.