WYTWÓRNIA: Mexican Summer
WYDANE: 9 czerwca 2015
Muszę zacząć od dwóch słów: Jorge
Elbrecht. Ten człowiek w obecnej dekadzie nie zanotował ani jednego pudła.
Wręcz przeciwnie − same trafienia, a przecież udzielał i pomagał tak wielu
różnym wykonawcom (współpracował z Arielem, produkował dla Chairlift, Eriki
Spring i Au Revoir Simone, Class Actress czy Travisa Bretzera, a nierzadko
jedynie na produkcji się nie kończyło, ponadto dołożył swoje przy płytach Ice
Choir czy Devona Williamsa), nie mówiąc o tym, co wyprawia w Violens (True
lub Embrance to czołówka, jeśli chodzi o gitarowe płyty tej dekady), czy
całkiem niedawno w swoim metalowym projekcie Coral Cross (kiedy coś więcej,
Jorge?). Niewątpliwie jedna z najważniejszych person w 10s, oczywiście dla
mnie. Dlatego cieszę się, że powstały w Montrealu zespół No Joy również
skorzystał z usług Elbrechta.
Z tego co pamiętam, debiut Ghost
Blonde był niezły, ale nie był niczym nadzwyczajnym − garażowe piosenki
wpadające w shoegaze'ową chmurę, które zamiast chwytliwymi melodiami upajały
się brudem i aurą samych siebie. Dopiero trzy lata później, w 2013 roku, wyszedł
album numer dwa i trzeba oddać, że progres został poczyniony. Nie chodzi tylko
o znacznie lepszą warstwę produkcyjną (bo umówmy się, debiut miał swój klimat,
ale zachwycić mógł co najwyżej nudziarzy podniecających się „surowością” i „prawdziwością”...), ale i ciekawsze
piosenki zbliżające duet do kapel w rodzaju Lush. Ale na szczęście progres nie
zakończył się na Wait To Pleasure, bo mogę bez wahania powiedzieć, że to
właśnie More Faithful, czyli tegoroczny krążek Jasamine White-Gluz i
Laury Lloyd, jest jak dotąd ich największym osiągnięciem na muzyczny polu.
Nie chcę do tego wracać, ale moim
zdaniem udało się to w głównej mierze dzięki songwritersko-producenckiemu
idiolektowi Jorge Elbrechta. Mogę ten przypadek zestawić z Jeremym Greenspanem,
który wraz z Jessy Lanzą nagrał Pull My Hair Back, brzmiący jak damska
wersja Junior Boys. Jorge też stworzył na More Faithful żeńską wersję
swojej formacji − Violens. Bo tu nie chodzi o to, że przekazał dziewczynom
kilka mądrości, podał kilka rad i podzielił się kilkoma trickami przy
konsolecie. Człowiek zawładnął całym materiałem, od jego kompozycyjnej formy do
charakterystycznego, przypisanego Elbrechtowi soundu. Mógłbym nawet pobawić się
w zestawianie poszczególnych piosenek obu bandów („Moon In My Mouth” = „Something Falling” albo „Corpo Daemon” = „All Night
Low”), ale to nie ma zbyt wielkiego sensu. Lepiej skupić się na tym, że
udało się stworzyć zbiór świetnych numerów, które nie tylko są melodyjne czy
chwytliwe, ale również misternie wycieniowane pod względem nastroju. I
oczywiście balans między brutalnym i agresywnym shoegazem a delikatnym i słodkim
dream-popem.
Włączmy album i pierwsze sekundy „Remember Nothing” wyrwą nas z butów. Trzeba też zwrócić uwagę, jak
po dynamicznym intro utwór potem zastyga i kruszeje, oddając w ten sposób hołd Isn't
Anything. Z szybszych momentów jest jeszcze „Hollywood Teeth”,
który brzmi absolutnie jak numer Violens (przysłuchajmy się fragmentowi na 1:19
− tylko Elbrecht mógł wymyślić i zaaranżować ten senny koszmar). W „Burial
In Twos” też słychać jego obecność, tym razem objawił się w dziwnym metrum
na 1:28, dzięki któremu przygotował sobie pole do przestrzennego,
marzycielskiego refrenu. I kiedy słuchałem płyty wiele razy, to myślałem, że
gdzieś po ósmym czy dziewiątym kawałku robi się mniej wyraziście, ale to tylko
mylne wrażenie. Pod koniec też wszystko działa, a dowodem niech będzie „I
Am An Eye Machine” − wyczekana pieśń z rozświetloną drugą częścią, która
będzie się wam śnić. Tak jak i cały More Faithful.
***
7.5
Tomasz Skowyra
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.