sobota, 20 czerwca 2015

RECENZJA: Colostrum - Respawn




WYTWÓRNIA: Seayou Records
WYDANE: 13 marca 2015

Colostrum debiutuje. W Seayou Records i w ogóle nagrywa pierwszy dłuższy materiał. Z tym dłuższy to przegięcie, bo austriacki producent przygotował tylko epkę. Minialbum będący czymś na znak takiej prezentacji muzycznych zainteresowań. Bo Respawn to faktycznie kocioł różnorodności, który wybrzmiewa raz z lepszym, a raz z gorszym skutkiem. 

Rzeczywiście otrzymujemy ciekawą płytę - różną - to na pewno, z mocniejszymi momentami i słabszym, tak na dobrą sprawę, jednym utworem, niestety otwierającym Respawn. „Wonderland” ciąży Colostrumowi i całej epce jak ta kula u nogi. Ciągnie się i ciągnie, trochę nudzi (bo co ciekawego jest w tachaniu ciężkiej kuli przypiętej łańcuchem do nogi? No boki zrywać, taka rozrywka), zaburza obraz całej płyty. Jakieś slo-mo, jakieś trapy na bicie, jakieś takie to niepasujące do pozostałego składu Respawn. Przestery na syntezatorach zapowiadają ciekawe wejście, ale ten post-dubstepowy podkład w refrenie po prostu, tak po ludzku, psuje. Pewnie, Colostrum w Czynnikach pierwszych opowiedział ładną historię dotyczącą „Wonderland”, tak samo jaki i całego wydawnictwa - ciągły pęd społeczeństwa, gonitwa za lepszym, spełnienie marzeń. W tym Austriakowi nie ma nic do zarzucenia - w tym, w warstwie tekstowej - ale... No, dalej jest ciekawiej.

Dużo lepiej wypada utwór tytułowy, też z okołohiphopowym zacięciem w bicie (to Colostrum sobie upodobał w szczególności), ale z elegancką, delikatną akustyczną gitarą w tle i chwytliwymi, zapętlonymi klawiszami, które nadają kawałkowi tego lekko new-new age'owego wydźwięku, który w końcówce został jeszcze bardziej podkreślony. Komercyjnie natomiast prezentuje się „I Wasn't Born”, w szczególności sama główna przyśpiewka (I wasn't born in the seventies/I didn't choose who I want to be/I never tried to be someone else/Never) w rytmie jakiegoś ibizowego house'u. To na szczęście szybko przechodzi w improwizację na gitarze elektrycznej, hiphopowe podkłady i mocarne zamknięcie utworu (to jak gitara nachodzi na bitmaszynę, jak rytm góruje nad melodią i robi się chaotycznie). Z tego kotła wybija „Yesterday”, najbardziej powolna i pogodna jednocześnie kompozycja z całego Respawn. Urzekają klawisze i to urzekają od samego początku, pogłosy nadają utworowi głębi i przestronności, a i sam wokal Colostruma brzmi tutaj nad wyraz ckliwie (ten autotune momentami podchodzi pod to, co Justin Vernon robił na Bon Iver Bon Iver). Zresztą już piszczałki, które pobłyskują w tle z gracją pleszek, robią tutaj ogromną robotę. I wszystko byłoby niemal bez błędu, a ta nic nieznacząca ocena poniżej wywindowałaby się na jakąś wyższą, gdyby nie te drobne szczególiki, które jednak zaburzają percepcję całego wydawnictwa. Wydawnictwa nieco przykrótkiego, co też wpływa na jakość Respawn. Choć warto przypatrywać się pochodzącemu z Wiednia producentowi i kolejnemu ciekawemu reprezentantowi Seayou Records. 



***

6.5

Piotr Strzemieczny


POLECAMY LEKTURĘ:
CZYNNIKI PIERWSZE: Colostrum - Respawn

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.