sobota, 4 kwietnia 2015

RECENZJA: Ty Segall - Mr. Face




WYTWÓRNIA: Famous Class Records
WYDANE: 13 stycznia 2015

To nieprawdopodobne, jakim twórczym gościem jest Ty Segall. Na co dzień raczej nikt o nim w ten sposób nie myśli, ale wystarczy, przy okazji każdego nowego wydawnictwa, przypomnieć sobie, ile ten dwudziestoośmioletni Amerykanin nagrał płyt, by ta liczba powaliła. Mnogość projektów, mnogość solowych i zespołowych albumów. Och, dobrze, że Ty jest nie tylko twórczy, ale też utalentowany, bo gdyby prezentował poziom naszych rodzimych nojz-garażowych gwiazdek, rzygalibyśmy nie tęczą, a wielkanocnymi jajkami. 

Przez cały rok.

Żarty żartami, przejdźmy do konkretów. Mr. Face to typowy kolekcjonerski gadżet. Ty podpisał umowę z Famous Class Records i źle na tym nie wyszedł, tak jak nie najgorzej wyszedł sam label. Wytwórnia załatwiła klawą otoczkę - wykonanie, jego jakość i pomysłowość, a Segall oporządził resztę - muzykę. Podwójny winyl, dwukolorowy winyl (dwie siódemki w kolorze niebieskim i czerwonym), a na dodatek okładka w 3D, którą można oglądać w pełni przez płyty właśnie! 

Muzyka? Standardowo, z wysokiej półki, ale Amerykanin do tego już przyzwyczaił, żeby wspomnieć tylko ostatnie Manipulator, Gemini, Sleeper czy Twins. Tym razem otrzymujemy coś na podobieństwo b-side'ów, odrzutów z sesji do ubiegłorocznego Manipulatora. Utwory, które spokojnie mogłyby się na tymże długograju znaleźć, ale towarzystwo było na tyle mocne, że „nara, znajdę dla was może miejsce na jakiejś epce”. Ta epka powstała, 

Tylko cztery utwory, ale ta dawka wystarcza, by być zadowolonym - jako słuchacz i jako sam artysta, a przynajmniej tak mi się wydaje, że Ty nie wstydzi się tego materiału. Nie powinien, bo fajnie wyważył różnice między Sleeper a Manipulatorem. Pamiętamy to, płyta z 2013 roku, wydana przez Drag City, prezentowała bardziej stonowaną, melancholijną i wycofaną twarz Segalla. Manipulator był inny. Pamiętamy. A Mr. Face zahacza o oba wątki, skupiając się raczej na tym ostatnim, choć początek utworu tytułowego raczej wita odbiorców akustyczną gitarą przeplataną bluesowymi wstawkami na elektryku. To oczywiście rozwija się w szaleńczy, luzacki lo-fiowy rock and roll spod znaku Ty Segalla, czyli po chwili już jesteśmy w domu. Wysokie tony na wokalu, porywające solówki na gitarze, dynamiczny rytm. „Circles” to typowe dla niego kombinowanie z brzmieniem. Psychodeliczne solówki, słoneczne indie, falsetowy śpiew. Akustyk wyznacza rytm i podkład dla post-punkowej, pierwszoplanowej gry. Narkotyczny chaos podkręca obecna w tle, szalejąca własnym życiem, dzika piszczałka (jakiś flet?). 

„Drug Mugger” brzmi jak lżejsza wersja „Tall Man, Skinny Lady” z ubiegłorocznego wydawnictwa, a Ty akcent kładzie na swoje typowe solówki na elektryku (akustyk znowu w formie instrumentu rytmicznego). Coś, co u Segalla wypada znakomicie niemal w każdym przypadku, to właśnie te elektryczne zabawy i smykałka do komponowania chwytliwych utworów. Nie bez znaczenia jest też jego głos, który, co tu dużo mówić, porywa te piosenki do przodu, nadaje im chaotycznego wydźwięku. Epkę zamyka delikatne „The Picture”, taka balladka z Zachodniego Wybrzeża. Coś na wyciszenie, coś luzującego nieco kwaśny od unoszących się oparów narkotyków klimat Mr. Face. Czy to źle? Nie, w żadnym wypadku, bo taka pożegnalna kompozycja na zakończenie płyty wypada w tym przypadku przekonująco i nad wyraz ciekawie. Takie machanie z małej sceny (raczej minipodestu) do trzymających się za ręce widzów-hipisów, siedzących na podłodze, w błogim nastroju i kontemplujących subtelne melodie Segalla. 

Coś mi mówi, że Ty nie spocznie w tym roku tylko na tej epce. To dobrze, bo gość ma głowę pełną pomysłów i rzadko kiedy zawodzi. Tym razem znów tego nie zrobił, a Mr. Face sugeruje, że koncepcje na utwory jeszcze mu się nie skończyły.


7

Piotr Strzemieczny

POLECAMY LEKTURĘ:
RECENZJA: Ty Segall - Twins 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.