piątek, 3 kwietnia 2015

RECENZJA: Godspeed You! Black Emperor - Asunder, Sweet and Other Distress




WYTWÓRNIA: Virgin
WYDANE: 31 marca 2015

Minęły trzy lata od czasu, kiedy ceniona post-rockowa grupa Godspeed You! Black Emperor zaskoczyła swoich fanów, wypuszczając czwarty długogrający album po dekadzie wydawniczej przerwy. Jako że od ostatnich kilku lat rock instrumentalny zdaje się boksować w miejscu, zarówno krytycy, jak i słuchacze przywitali kanadyjską załogę z otwartymi ramionami. Płyta Allelujah! Don't Bend! Ascend! (niegasnąca miłość zespołu do wykrzykników chyba na zawsze pozostanie zagadką) zebrała pozytywne recenzje, wyróżniając się na tle coraz bardziej matowego post-rockowego krajobrazu. Od strony czysto muzycznej, zawartość krążka zdawała się nieco zazębiać z muzyką innej kapeli członków GY!BE - Silver Mt. Zion. Mam tu na myśli głównie lekko folkową oprawę w bliskowschodniej konwencji. Będąc przy temacie projektów pobocznych, nie sposób nie wspomnieć o świetnie przyjętym zeszłorocznym albumie Fuck Off We Pour Light On Everything, prezentującym bardziej ekstrawertyczne oblicze zespołu. Ekipa z Montrealu polubiła głośne i hałaśliwe granie do tego stopnia, że postanowiła przenieść pewne jego elementy do swojego macierzystego projektu.

Już sam początek nowej płyty zdaje się zwiastować zmianę w podejściu do grania. Potężnie brzmiące bębny, a w ślad za nimi monumentalnie kroczący gitarowy riff. Zero półśrodków, zapomnijcie o mozolnie budowanych crescendach z poprzednich płyt. Po tym zaskakującym otwarciu całość powoli zaczyna przypominać muzykę GY!BE, jaką dobrze znamy – jest podniośle i epicko, choć ta epickość ma również trochę inną barwę, mniej dramatyczną niż na poprzednich albumach. Momentami dość mocno przypominało mi się bluesowo-drone'owe Earth, ale mam wrażenie, że gdzieś w tym wszystkim brakuje obrazowości, która od samego początku była wizytówką Godspeedów. Dalej „Peasantry or 'Light! Inside of Light!'” płynnie przechodzi w trwający 10 minut „Lambs' Breath” i tutaj przyszła pora na kolejne zaskoczenie. 

Bezlitosne sprawdzanie granic możliwości sprzętu w postaci długich drone'owych walców zawsze było czymś w rodzaju idée fixe Kanadyjczyków, lecz nigdy w tak surowym i hałaśliwym wydaniu. Po raz kolejny przyszło mi skonstatować z zaskoczeniem, jak bardzo śmiały i bezpośredni jest to materiał. „Asunder, Sweet” to kawałek w zasadzie bliźniaczy do poprzedniego, z tym że tutaj histerycznym zawodzeniom gitarowego wzmacniacza akompaniują skrzypce. Ostatni akt w postaci 14-minutowej suity, „Piss Crowns Are Trebled” jest mistrzowskim popisem łączenia orkiestralnej konwencji ze spacerockowym jammowaniem.

Od pierwszej do ostatniej sekundy trwania płyty nie ulega wątpliwości, że mamy do czynienia z muzyką zespołu, który gra we własnej lidze. Gdy mowa o konstruowaniu zapierających dech w piersiach, wielowymiarowych utworów na granicy rocka, folku i noise'u, nie widzę dla Godspeedów poważniejszych konkurentów, nawet jeśli premierowe dzieło wypada skromnie na tle szczytowych osiągnięć oktetu. Nie zmienia to faktu, że materiał mający potencjał na epkę niepotrzebnie rozciągnięto do rozmiarów długogrającego albumu. Dałoby się z niego spokojnie wyciąć 10 minut muzyki i jeśli wpłynęłoby to jakoś na odbiór całości, to tylko pozytywnie. Można powiedzieć, że po wydaniu Asunder, Sweet And Other Distress ogromny kredyt zaufania dla kapeli przesadnie nie stopniał, choć miejsca w czołówce grudniowych podsumowań dla tego tytułu raczej grzać nie zamierzam.

7

Jakub Gąsiorowski

POLECAMY LEKTURĘ:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.