WYTWÓRNIA: Run For Cover Records
WYDANE: 20 stycznia 2015
Cloakroom już na starcie mają o piętnaście pięter pałacu kultury łatwiej niż inni debiutanci. Trio z Indiany zostało przygarnięte przez Run For Cover, a jeśli ta legendarna i rozchwytywana od jakiegoś czasu wytwórnia kogoś brała pod swoje skrzydła, to o danym zespole robiło się głośniej niż o Idzie (ha-ha-ha). Cloakroom mają też jeszcze jeden atut pod postacią epki Infinity (2013) i singla „Lossed Over”, do którego Amerykanie dodali w 2014 roku b-side'owe „Dream Warden”.
Po pierwsze dlatego, że Infinity pozwoliło na dotarcie do ludzi i - także - ukazało się dzięki Run For Cover. Po drugie dlatego, że „Lossed Over” miało optymalną ilość czasu, żeby oswoić słuchaczy z namiastką nowego materiału. A ten, sam w sobie, nie zawodzi i przedstawia trio w lekko innym świetle. Nie, nie, bez żadnych innowacji, bez zwrotu o sto osiemdziesiąt stopni, bez jakichś spektakularnych potknięć, wytknięć, poślizgnięć czy zmian zainteresowań. Cloakroom nadal sięgają do odległych lat dziewięćdziesiątych, wciąż czują się lepiej w garażowej otoczce, gdzie obok wzmacniacza spoczywa spokojnie plama oleju, a przy bębnach leżą stare dętki rowerowe. Nostalgiczny widok? Cóż, taka właśnie jest muzyka Amerykanów, wyzuta z radości i nadziei, a tym razem jakby bardziej spoglądająca w stronę butów na garażowym betonie.
Przede wszystkim te zmiany. To nie są jakieś wielkie milowe kroki w dziejach Cloakroom, nie są to też jakieś poczynania, po których fani założyliby ręce na piersi, odwrócili na pięcie i tupnęli z niesmakiem. Trio z Indiany lekko zluzowało, nie w pełni rezygnując z charakterystycznej dla Infinity jazgotliwości na rzecz stonowanych melodii. Nie w pełni, bo momenty, podczas których zdarza się im podkręcić nieco piece, są, ale raczej, bo „tak by wypadało”. Ale to ładna płyta, znajdująca argumenty na to w większości kompozycji. Weźmy dla przykładu „Paperweight”, w którym Cloakroom nie zapominają o mocniejszym naciśnięciu pedałów, a jednocześnie snują się wokół ninetiesowego grunge'u, powoli, z delikatnymi partiami gitary i jeszcze spokojniejszym basem. Ten lekko senny, a lekko melancholijny nastrój towarzyszy zespołowi praktycznie przez cały okres trwania Further Out. W „Outta Spite” słychać, i będzie tak też dalej, ogromne inspiracje shoegaze'em. To właśnie ta największa zmiana w przypadku nowej płyty Cloakroom. Amerykanie poszli w stronę rozmytych gitar i wokali, choć nad wyraz wyraźnych, to jednak przyćmionych odpowiednimi efektami. Sprzęgające riffy fajnie kontrastują z powolną atmosferą nagrań. Momenty zrywu w „Starchild Skull” rozbudzają z letargu, sprawiając, że to chyba najmocniejszy utwór na Further Out. Na drugim brzegu znajduje się „Asymmetrical”, delikatna ballada oparta na akustyku i elektronice, tworzy niemal monumentalną kompozycję, zwłaszcza gdy Cloakroom zagęszczają atmosferę, by w końcówce rozładować atmosferę (ten kapitalny śpiew Doyle'a Martina). „Losses Over”, ten singiel zwiastujący album, to najlepszy przykład na prawdziwą siłę płyty. To refreny - melodyjne, niezwykle chwytliwe i niemal przyklejające się do głowy (tak, tak, długo po niej chodzą, nie dają się zapomnieć, skubańce!), że podświadomie zaczyna się je nucić pod nosem. Główny riff, tak prosty i totalnie nieinnowacyjny, nieźle pcha ten utwór do przodu. Na uwagę zasługuje też motyw szczególnie powszechny na Further Out, ta zabawa w „cicho-głośno”, używana niemal w każdym kawałku. „Deep Sea Station” z kolei to lekki powrót do czasów Infinity, kiedy Cloakroom bardziej stawiali na przestery, noise i zgiełk, nie brali jeńców, katowali słuchaczy mocniejszymi melodiami i w ogóle, bla bla bla, a mimo to potrafili wtrącić trochę szlachetnej indierockowej nostalgii. „Mesmer” przedstawia Amerykanów jako nudziarzy, którzy postanowili pobawić się trochę jakimś zelektryzowanym post-rockiem, tu wypadają naprawdę dennie. Tym bardziej fajnie, gdy pozostałe utwory Cloakroom dają radę i brzmią po prostu ładnie. Ludzie lubią ładne rzeczy.
6.5
Piotr Strzemieczny
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.