W piątej odsłonie Zaległości 2014 roku SOHN, Electric Youth i Kindness.
SOHN - Tremors
7 kwietnia, 4AD / Sonic Records (KUP)
Muzycy
lubią eksperymentować. Realizując się jako artyści, na przestrzeni lat dążą do
własnego rozwoju. Zdarza się jednak, że redefiniują swoją twórczość i
postanawiają pójść w zupełnie innym kierunku, zacząć wszystko od nowa. Tak
postąpił wiedeński producent Christopher Taylor,
kryjący się pod pseudonimem SOHN, a wcześniej tworzący projekt
Trouble Over Tokyo. Ta zmiana pozwoliła mu nie tylko odkryć siebie na nowo i
pokazać inne artystyczne oblicze, ale przede wszystkim wydać jeden z
najlepszych albumów tego roku.
Już pierwsze single zapowiadające Tremors, czyli utwory „Bloodflows”
i „Lessons”, podsyciły atmosferę oczekiwania i zapowiadały, że ta płyta będzie
bardzo dobra, żeby nie powiedzieć genialna. Jest to jeden z tych krążków, które
wciągają całkowicie, od otwierającego kawałka - w tym przypadku „Tempest” - do
ostatniego - tytułowego „Tremors”. Mimo
roztaczającego się za jego sprawą mroku, trudno jest mu się oprzeć. Minimalizm,
który został osiągnięty przez połączenie brzmienia syntezatorów, aparatu
perkusyjnego oraz wyrazistego wokalu SOHNA wprowadza słuchacza w nastrój smutku
i pewną zadumę. Generuje poczucie niepokoju i niepewności. Słuchając płyty,
chce się jednak w nich zanurzyć, szczególnie po zmierzchu, który sprzyja
refleksjom.
Tym, czego pominąć absolutnie nie można, jest perfekcyjna
produkcja krążka. Nakładane na siebie warstwy nadają utworom lekkości, ale też
wywołują napięcie. Generują przeróżne emocje, pociągają za różne struny
ludzkiej wrażliwości. Jest to bardzo udany debiut.[10]
Electric Youth - Innerworld
30 września, Secretly Canadian
Wiele
osób zapewne widziało film pt. Drive. Dla części z nich najmocniejszą jego stroną
okazała się ścieżka dźwiękowa, na której znalazł się między innymi utwór „A Real
Hero”. W jego powstanie zaangażowany był duet Electric Youth. Kawałek pozwolił
zaistnieć im w świadomości szerszego grona odbiorców. Jesienią tego roku ukazał
się ich debiutancki album pt. Innerworld i zapewne na długi czas opanował niejeden
odtwarzacz.
Tym,
co przykuwa uwagę już po pierwszym odsłuchu, jest fakt, iż zespół nie ucieknie
od porównań do osławionego już kawałka. Tym bardziej, że cały krążek utrzymany
jest w takim samym klimacie. Niemal w każdym utworze można się doszukać
podobieństw w zastosowanych dźwiękach. Proste, radosne, popowe melodie
inspirowane brzmieniem dawnych syntezatorów, linie basu - to podstawa ich
brzmienia. Idealnie komponuje się z nią słodki i zmysłowy wokal Bronwyn Griffin.
Siła
Innerwold drzemie jednak w czymś zupełnie innym, a mianowicie w przekazie i podszytych
emocjami tekstach. Każda kolejna kompozycja jest odrębną historią, a
jednocześnie wszystkie razem stanowią spójną całość.
Choć
mogłoby się wydawać, że jest już przesyt stylistyką lat osiemdziesiątych,
electropopowymi, marzycielskimi kompozycjami, Electric Youth roztacza wokół
swojej muzyki aurę, która sprawia, że Innerworld ma szansę stać się
ponadczasowy, a kompozycje, które trafiły na płytę, mogłyby śmiało stanowić tło
dla kolejnych filmowych scen. To sprawia, że jest to kolejna pozycja godna
uwagi. [8.5]
Kindness - Otherness
13 października, Mom + Pop / Female Energy
Niejednokrotnie
w recenzjach podkreśla się trudność, jaka spoczywa na muzykach podczas
tworzenia drugiego albumu. Krytycy często odwołują się do poprzednich dokonań
artysty, doszukując się podobieństw i różnić pomiędzy kolejnymi płytami.
Tymczasem dzieła muzyków są niejako ścieżką ich rozwoju, obrazem ich
inspiracji. Nie inaczej jest w przypadku drugiego krążka Adama Bainbridge’a, tworzącego pod pseudonimem
Kindness.
Na Otherness nie zabrakło soulu, jazzu i funku,
choć w trochę mniej tanecznym wydaniu. Tym natomiast, co nadaje nowego
charakteru brzmieniu artysty, są kolaboracje z Kelelą, Ade, Robyn czy Manifesto.
Na płaszczyźnie wokalnej trudno nie pokusić się o stwierdzenie, że Kindness
oddał swoim gościom pałeczkę. Nawet w solowych kompozycjach więcej jest instrumentali
niż głosu Adama. Co w zasadzie nie jest takie złe. Na tle bogatych aranżacji opartych
na brzmieniu aparatów perkusyjnych, saksofonu, nienachalny wokal stanowi
ciekawe urozmaicenie.
Można by rzec, że takie podejście do drugiego
albumu jest posunięciem ryzykownym. Nie na głównym twórcy bowiem skupia się
uwaga słuchacza. Taki zabieg pozwolił jednak Kindnessowi pokazać jego kunszt
producencki i muzyczny. Choć całość wypada nierówno, wszak pierwsza połowa
krążka zdecydowanie przyćmiewa utwory z drugiej jego części, jest to niezła
dawka popu rodem z lat dziewięćdziesiątych, do której można przyjemnie się
pobujać.[7]
Magdalena Rogóż
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.