niedziela, 28 grudnia 2014

ZALEGŁOŚCI RECENZENCKIE #5


W piątej odsłonie Zaległości 2014 roku SOHN, Electric Youth i Kindness.


SOHN - Tremors
7 kwietnia, 4AD / Sonic Records (KUP)

Muzycy lubią eksperymentować. Realizując się jako artyści, na przestrzeni lat dążą do własnego rozwoju. Zdarza się jednak, że redefiniują swoją twórczość i postanawiają pójść w zupełnie innym kierunku, zacząć wszystko od nowa. Tak postąpił wiedeński producent Christopher Taylor, kryjący się pod pseudonimem SOHN, a wcześniej tworzący projekt Trouble Over Tokyo. Ta zmiana pozwoliła mu nie tylko odkryć siebie na nowo i pokazać inne artystyczne oblicze, ale przede wszystkim wydać jeden z najlepszych albumów tego roku.
Już pierwsze single zapowiadające Tremors, czyli utwory „Bloodflows” i „Lessons”, podsyciły atmosferę oczekiwania i zapowiadały, że ta płyta będzie bardzo dobra, żeby nie powiedzieć genialna. Jest to jeden z tych krążków, które wciągają całkowicie, od otwierającego kawałka - w tym przypadku „Tempest” - do ostatniego -  tytułowego „Tremors”. Mimo roztaczającego się za jego sprawą mroku, trudno jest mu się oprzeć. Minimalizm, który został osiągnięty przez połączenie brzmienia syntezatorów, aparatu perkusyjnego oraz wyrazistego wokalu SOHNA wprowadza słuchacza w nastrój smutku i pewną zadumę. Generuje poczucie niepokoju i niepewności. Słuchając płyty, chce się jednak w nich zanurzyć, szczególnie po zmierzchu, który sprzyja refleksjom.

Tym, czego pominąć absolutnie nie można, jest perfekcyjna produkcja krążka. Nakładane na siebie warstwy nadają utworom lekkości, ale też wywołują napięcie. Generują przeróżne emocje, pociągają za różne struny ludzkiej wrażliwości. Jest to bardzo udany debiut.[10]

Electric Youth - Innerworld
30 września, Secretly Canadian

Wiele osób zapewne widziało film pt. Drive. Dla części z nich najmocniejszą jego stroną okazała się ścieżka dźwiękowa, na której znalazł się między innymi utwór „A Real Hero”. W jego powstanie zaangażowany był duet Electric Youth. Kawałek pozwolił zaistnieć im w świadomości szerszego grona odbiorców. Jesienią tego roku ukazał się ich debiutancki album pt. Innerworld i zapewne na długi czas opanował niejeden odtwarzacz.
Tym, co przykuwa uwagę już po pierwszym odsłuchu, jest fakt, iż zespół nie ucieknie od porównań do osławionego już kawałka. Tym bardziej, że cały krążek utrzymany jest w takim samym klimacie. Niemal w każdym utworze można się doszukać podobieństw w zastosowanych dźwiękach. Proste, radosne, popowe melodie inspirowane brzmieniem dawnych syntezatorów, linie basu - to podstawa ich brzmienia. Idealnie komponuje się z nią słodki i zmysłowy wokal Bronwyn Griffin.
Siła Innerwold drzemie jednak w czymś zupełnie innym, a mianowicie w przekazie i podszytych emocjami tekstach. Każda kolejna kompozycja jest odrębną historią, a jednocześnie wszystkie razem stanowią spójną całość.
Choć mogłoby się wydawać, że jest już przesyt stylistyką lat osiemdziesiątych, electropopowymi, marzycielskimi kompozycjami, Electric Youth roztacza wokół swojej muzyki aurę, która sprawia, że Innerworld ma szansę stać się ponadczasowy, a kompozycje, które trafiły na płytę, mogłyby śmiało stanowić tło dla kolejnych filmowych scen. To sprawia, że jest to kolejna pozycja godna uwagi. [8.5]

Kindness - Otherness
13 października, Mom + Pop / Female Energy

Niejednokrotnie w recenzjach podkreśla się trudność, jaka spoczywa na muzykach podczas tworzenia drugiego albumu. Krytycy często odwołują się do poprzednich dokonań artysty, doszukując się podobieństw i różnić pomiędzy kolejnymi płytami. Tymczasem dzieła muzyków są niejako ścieżką ich rozwoju, obrazem ich inspiracji. Nie inaczej jest w przypadku drugiego krążka Adama Bainbridge’a, tworzącego pod pseudonimem Kindness.
Na Otherness nie zabrakło soulu, jazzu i funku, choć w trochę mniej tanecznym wydaniu. Tym natomiast, co nadaje nowego charakteru brzmieniu artysty, są kolaboracje z Kelelą, Ade, Robyn czy Manifesto. Na płaszczyźnie wokalnej trudno nie pokusić się o stwierdzenie, że Kindness oddał swoim gościom pałeczkę. Nawet w solowych kompozycjach więcej jest instrumentali niż głosu Adama. Co w zasadzie nie jest takie złe. Na tle bogatych aranżacji opartych na brzmieniu aparatów perkusyjnych, saksofonu, nienachalny wokal stanowi ciekawe urozmaicenie.
Można by rzec, że takie podejście do drugiego albumu jest posunięciem ryzykownym. Nie na głównym twórcy bowiem skupia się uwaga słuchacza. Taki zabieg pozwolił jednak Kindnessowi pokazać jego kunszt producencki i muzyczny. Choć całość wypada nierówno, wszak pierwsza połowa krążka zdecydowanie przyćmiewa utwory z drugiej jego części, jest to niezła dawka popu rodem z lat dziewięćdziesiątych, do której można przyjemnie się pobujać.[7]

Magdalena Rogóż

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.