poniedziałek, 29 grudnia 2014

RECENZJA: Beequeen - Around Midnight



WYTWÓRNIA: cat | sun
WYDANE: styczeń 2015
KUP: Sklep Monotype (CD)


Słodko, słodko, radośnie i beztrosko. Beequeen od lat grają ładną muzykę, czy niegdyś jako duet (Frans de Waard i Freek Kinkelaar), czy obecnie - od 2007 roku - jako trio (dołączyła Olga Wallis). Kiedyś, rzecz jasna, Beequeen grali nieco inaczej, nieco mroczniej, nieco mniej piosenkowo (zwrot nastąpił bodajże przy The Bodyshop w 2005 roku), a bardziej skupiając się na - ogólnie pisząc - industrialno-psychodeliczno-ambientowo-drone'owych nutkach. Tak, kiedyś to były czasy, ale jako że wszystko płynie i idzie do przodu, ludzie dorastają i w ogóle, zmienili się też i Beequeen. Na Around Midnight tych dreampopowych kompozycji jest sporo, znajdzie się też trochę noir popu.

Ale od początku! Przyjemnie się słucha nowego albumu Beequeen, przyjemnie ze względu na same melodie, które delikatnie snuja się przez całość trwania Around Midnight, ale też i na naleciałości przeszłości, te wszystkie szumy, trzaski, piski, pogłosy puszczone gdzieś ponad harmonijne wokale, ambientowe czy też drone'owe tła, które przypominają o starych albumach Holendrów, a które tak udanie kontrastują z marzycielskim wydźwiękiem tych kompozycji. Czasem słuchacza zastanie dreampopowy zaśpiew, czasem odchodzący w stronę soulu. Nie zdziwią też field recordingi zarejestrowane - bodajże - na dworcu czy odgłosy przyrody, tu szum drzew na wietrze, tam śpiewające ptaszki. Jest różnorodnie, ale i Beequeen to zespół o rozległych horyzontach.

Muzycznie mamy więc ogromny misz-masz, bo z jednej strony Around Midnight otwiera minimalistyczna, oparta i na ambientowym tle, i na dreampopowych wokalach niemal kołysanka „Bring In The Sheep”, która powoli wybrzmiewa niespieszącą się melodią i jeszcze delikatniejszym śpiewem, by przejść w końcówce w drone'owe, szumiące eksperymenty. Następujący po niej „Oliver Lover” może kojarzyć się z jakąś sixtiesową westcoastpopową balladą i z tymi wszystkimi uroczymi girlsbandami z Zachodniego Wybrzeża. Tak słodka i miła jest ta piosenka i nawet komputerowo-kosmiczne wstawki wchodzące w połowie utworu nie zakłócają tej niedzielnej aury nagrania. Jazzowo-soulowego nastroju dostarcza „The Bookcatcher’s Song”. Stonowany, głęboki wokal, drone'owe szumy podłożone pod hipnotyzującą perkusję i oszczędną gitarę, a do tego tajemnicze dęciaki rozciągające ten lekko przejmujący, hibernacyjny stan. Field recording przypomina o sobie w momencie „Think Straight”. Kompletnie pozbawiony muzyki, oparty jedynie na śpiewie i barwie głosu Olgi Wallis oraz odgłosach zarejestrowanych na dworcu (słychać pociągi i panią nadającą komunikaty). I tak skaczą stylistycznie Beequeen między utworami, i robią to udanie. Bez pośpiechu, bez spiny. Around Midnight to kolejny udany album w dorobku Holendrów. 

7

Piotr Strzemieczny


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.