Czwarta odsłona Zaległości recenzenckich, a w niej prawdziwy misz-masz. Klaxons, Major Lazer, FM Belfast, Wild Beasts, Xiu Xiu, Harry & The Callahans. Opisuje Miłosz Karbowski.
Klaxons – Love Frequency
16 czerwca, Red Records
Kiedy
w czerwcu ukazywał się album Love
Frequency, nikt chyba nie spodziewał się, że kolejnego nie będzie, a
przynajmniej w tym momencie nic na to nie wskazuje. Panowie z Klaxons razem z
końcem obecnie trwającej trasy koncertowej rozstają się. Z jednej strony chyba
to całkiem racjonalna decyzja, bo nie ukrywając, mimo całej sympatii, którą dla
Klaxons mam przeogromną, panowie cały czas żyli w cieniu debiutanckiego Myths of the Near Future. Ani płyta Surfing the Void, ani tegoroczne Love Frequency nie przyniosło
spodziewanych reakcji, choć frekwencja na koncertach wskazywała na coś zupełnie
innego. I muszę przyznać, że obydwa koncerty Brytyjczyków, na których byłem w
tym roku, stały na o wiele wyższym poziomie i pod względem technicznym, i
muzycznym od pozostałych dwóch spotkań z Klaxons na żywo z poprzednich lat.
Logiczną konsekwencją takiego odbioru kolejnych albumów było więc chyba
powiedzenie sobie dość. Nie pomógł ani współpracujący przy albumie James
Murphy, ani Erol Alkan czy Tom Rowlands z Chemical Brohters. Nie pomogła nawet
śliczna Keira Knightley, z którą już jakiś czas temu związał się klawiszowiec
James Righton. Chociaż u mnie w samochodzie nadal „There is no other time” nadal
nie wychodzi ze ścisłego topu.[6,5]
Major Lazer – Apocalypse Soon
25 lutego, Secretly Canadian / Mad Decent
Jak
na muzycznych celebrytów przystało, bo do takich Major Lazer już zdecydowanie
się zalicza (pewnie spora w tym rola Diplo, który zna wszystkich i wszyscy go
znają), w iście gwiazdorskim gronie, włączając Pharella, skleili epkę. I tak, jak
kawałek z Williamsem jest naprawdę ok, tak „Come On To Me” z Sean Paulem to już
pierwszorzędne ścierwo. Nie lepiej brzmi utwór (serio?! utwór?!), w którym
pojawił się Machel Montano (kimkolwiek jest), ale czy to wszystko ważne?
Najważniejsze, że hajs się zgadza, a każda kolejna epka to już czysty fun.
Chociaż na wypocenie świątecznych pierogów, krokietów i majonezu z każdej
sałatki taki koncert byłby jak ulał(chociaż i tu miałbym innych faworytów.
Buraka?).[$$$]
FM Belfast – Brighter Days
22 kwietnia, Record Records
Nad
wykutą w mrozie i wietrze Islandią słońce albo nie zachodzi, albo w ogóle się
nie pojawia. Z odsieczą przychodzi jednak FM Belfast i próbuje nieco rozjaśnić
nawet ciemne, zimowe dni. Typowo w swoim stylu, za który tyle osób ich
pokochało - z uśmiechem, pogodą i ogromnym ładunkiem energii. Ten zespół nie
praktykuje muzycznego umartwiania się. Album Brighter Days świetnie sprawdzi się jako świąteczny prezent (może pod
choinkę już nieco za późno, ale przecież w Hiszpanii upominki przyniosą jeszcze
Trzej Królowie!), ale będzie też wymarzonym tłem dla świątecznego przeglądania
albumów z dzieciństwa, bo takie właśnie emocje budzą kawałki z przegenialnym
„Everything” na czele. Żeby nie było wątpliwości, to nie kolędy, ani świąteczna
składanka! Tylko jakoś czas sprzyja umieszczaniu muzyki w gwiazdkowej scenerii,
chociaż na surferskie wakacje też polecam![8]
Wild Beasts – Present Tense
24 lutego, Domino
Pojęcia
nie mam, dlaczego tegoroczny album Wild Beasts nie doczekał się „regularnej”
recenzji. Ale nie myślcie – nie zapomnieliśmy o nim! Bardziej wyrafinowanego
zespołu nie mieliśmy od dawna, a muzyka, którą grają panowie z Kendal również
do łatwo przyswajalnych nie należy. Ja jednak kupiłem Brytyjczyków od czasu ich
debiutu, a tegoroczny album to potwierdza – równy, bez słabszych momentów, bez
chwil zawahania, od początku do końca przemyślany, spójny. Czyli taki, jaki
powinien być dobry album z muzyką. Szkoda tylko, że na Openerze panowie nie
spełnili do końca (przynajmniej moich) oczekiwań. Był trans, ale bez ekstazy.
Na szczęście jest płyta PresentTense i wszystkie poprzednie. A jako ciekawostkę
i ciekawy dodatek można potraktować edycję z remixami autorstwa Factory Floor,
Foals, SOHN czy East India Youth.[ 8.5]
Xiu Xiu – Angel Guts:
Red Classroom
4 lutego, Polyvinyl / Bella Union
W
erze, kiedy stacje radiowe i szefowie wytwórni coraz częściej decydują za
artystów o tym, co znajdzie się na ich albumie, naprawdę na wagę złota jest
każdy zespół, który nie kłania się krytykom i ma ich opinie zupełnie gdzieś.
Xiu Xiu to jeden z tych zespołów, z którego koncertu wychodzi się albo w amoku,
albo ze szczęką na ziemi (w najgorszym wypadku z jednym i drugim). I album Angel Guts: Red Classroom wyraźnie
potwierdza, że można inaczej. Można zaintrygować ciszą, na pozór zwykłymi,
codziennymi dźwiękami. A dodając do tego pełne zaangażowania improwizacje,
przepełnione liryzmem recytowane frazy i bezlitosne tłuczenie bębnów, mamy
materiał na wymarzony album dla każdego, kto za wzorzec nie bierze ani rocznych
zestawień Pitchforka i NME, ani (tym bardziej) MTV i Radia ZET. Przejmujące i
często silnie nasączone psychodelią kompozycje (naprawdę trudno którekolwiek
wyróżnić) nie będą dobre dla mniej odpornych psychicznie. A dla tych, którzy
lubią zmęczyć się słuchając się muzyki, to pozycja obowiązkowa.[7.5]
A na koniec mały
polsko–amerykański bonus!
Harry
& The Callahans – Leather Highway Midnight
9 listopada, Jasień
Harry & The Callahans to grupa, która tworzyła na scenie muzycznej Detroit w latach 1970-1978. Niestety los chciał, że zespół nie doczekał się wydania ani jednej płyty, choć zasób kawałków miał naprawdę imponujący. To kolejny przykład na to, jak dużą rolę w muzyce odgrywają fani, a jeszcze większą – przypadek. Historia amerykańskiego bandu doczekała się bowiem swojej kontynuacji... nad Wisłą. Maciej Nowacki i Łukasz Cegiełka, na co dzień występujący w Kaseciarzu (a tu bardziej w roli fanów i entuzjastów muzyki) wyszperali kilka utworów The Callahans na składankach znalezionych pośród setek innych płyt na targach płytowych. To był jednak dopiero początek przygody. Po długich tygodniach poszukiwań udało się skontaktować z... mamą Harry'ego – założyciela zespołu, a ta przekazała wszystkie nagrania, którymi dysponowała. Po jej synu ślad zaginął, jednak wkrótce udało się namierzyć pozostałych dwóch członków zespołu: Rosie i Shannon. Od tego momentu, do wydania albumu w Polsce potrzebna była już tylko zgoda odnalezionej dwójki oraz późniejszy mastering, którego podjął się Aleksander Margasiński z zespołu Rycerzyki. Efekt? Prawdziwe męskie, gitarowe granie! To zdecydowanie trzeba usłyszeć![8]
Miłosz Karbowski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.