Przyszedł grudzień, koniec roku zbliża się wielkimi krokami, zatem... Powoli nadrabiamy zaległości recenzenckie. Kilka słów o albumach wydanych w mijającym roku. Cheatahs, Liz oraz The Caribbean. Recenzuje Tomasz Skowyra.
Liz - Just
Like You EP
27 lutego, Mad
Decent / Jeffrees
Szykuje
się rewelacja na skalę Kitty, co w obecnym marazmie albumowym
cieszy jeszcze bardziej. Autorka epki Just Like You, podobnie
jak rudowłosa (choć ostatnio była zielonowłosa, a teraz chyba
stanęło na blondzie, ale ręki nie dam sobie uciąć), również
otacza się całą gromadą młodych, zdolnych i mało znanych
producentów, którzy kleją dla niej kapitalne, idące z duchem
czasu, zażerające podkłady. Czy jest to gumowa roszada samplowymi
wokalami jak ta w „Y2K”, podbita jungle'ową pętlą i
krystalicznymi padami „Say U Would” czy ukierunkowany w
bardziej taneczne rejony, house'owy banger „All Them Boys”,
to zawsze cała ekipa wychodzi ze wszystkiego z gestem zwycięstwa. A
wyliczyłem teraz trzy pierwsze numery, nie wchodząc w kwestie
ostatecznego wartościowania. Pozostałe numery też błyszczą
świeżością i popową bryzą, bo i „Don't Say” i „Do
I Like You” czy kończący całość „Turn Around” można słuchać w kółko. A dodatkowym, może niepierwszoplanowym,
ale jednak bardzo istotnym czynnikiem świetności Just Like You
jest postać samej Liz – obdarzonej kapitalnym wokalem dziewczyny,
która z miejsca została porównana do takich sław jak Mariah Carey(?) i Cassie. Jakby na to nie patrzeć, epka wyszła jej znakomita.
Tylko czekać na dalszy rozwój wypadków.[7.5]
The
Caribbean - Moon Sickness
18 lutego, Hometapes
Jakże
ciężko o płyty w podobnym klimacie! Clientele już jakiś czas
niczego nie wydali, Sea And Cake wypuścili ostatni album 2 lata
temu, a od mistrzowskiego debiutu projektu Thief minęło już lat 7!
Tym bardziej cieszy, że pojawiło się coś takiego jak Moon
Sickness – płyta w umiejętny sposób godząca leniwą
atmosferę z dość wyrafinowanym zestawem melodycznych i
harmonicznych sekwencji. Wystarczy rzucić muzycznym okiem na „Imitation Air” – swobodna impresja przywołująca
najbardziej kojące momenty (których jest przecież bez liku) Oui.
Zresztą „Jobsworth” i tytułowy podniebny pejzaż również
stoją blisko poetyki ansamblu Sama Perkopa. Z kolei „I Haven't
Giving Up Hoping” podąża w stronę stylistki nakreślonej
przez Saschę Gottschalka na Sunchild. Podobnie jak „The
Chemistry Sisters”, który wraz z „Sixteen Kingdoms” wpada w krąg zarysowany przez The Notwist circa Neon Golden,
z tą jednak różnicą, że krąg ten został odrysowany gdzieś na
słonecznej plaży pośród leżaków, z których łatwo dostrzec
spokojnie falujące morze. Tak, The Caribbean nagrali jedną z
najciekawszych tegorocznych płyt, co na tle pierwszego kwartału
2014 nie było takie trudne. Choć mieli konkurentów w postaci Real
Estate, których Atlas jest faktycznie bardzo dobrym i udanym
longplejem, ale w starciu z Moon Sickness przegrywa chyba na
każdej płaszczyźnie. A to już o czymś świadczy.[7]
Cheatahs - Cheatahs
11 lutego, Wichita
Recordings
Wydawałoby
się, że w obecnej epoce shoegaze jest już tylko martwym reliktem
lat dziewięćdziesiątych. Ale najwyraźniej tak wcale nie jest, bo skoro co jakiś czas
wychodzą świetne rzeczy w tym duchu (choćby m b v, ostatni
mini-album Ringo Deathstarr Gods Dream czy single Yuck).
Kolejnymi, którzy gapią się w buty i przy okazji wycinają
zajebiste kawałki są chłopaki z Cheatahs. Naparzają równo, a
słychać w nich i Slowdive, Ride, pewnie jakiś Supergrass, a takie
numery jak tonący w grząskim przesterze „IV” czy
zwieńczony ambientalną kodą „Kenworth” mają coś na
pewno ze starego My Bloody Valentine, myślę tu o epce You Made
Me Realise i Isn't Anything („Leave To Remain” to niemal mimikra „When You Wake”). Z kolei w „Fall” słychać echa (dalekie, ale jednak słychać) Cocteau Twins,
oczywiście zanim nie wkroczy cała kawaleria shoegaze'owych gitar.
Fajnie się tego słucha, widać, że goście mają pojęcie i raczej
wiedzą, co robią, a to już sporo. Ogólnie mówiąc, Cheatahs
to ostre, brutalne nakurwianie (no może bez przesady, ale jednak
jest agresywnie) z kilkoma delikatniejszymi momentami, co naturalnie
wychodzi wszystkim na dobre. Bardzo udany krążek, nieaspirujący do
miana jakiegoś niekwestionowanego arcydzieła, ale kilkanaście razy
można przesłuchać bez cienia znużenia. I tak ma właśnie być.[7]
***
Tomasz Skowyra
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.