piątek, 7 listopada 2014

RECENZJA: Mark Lanegan Band - Phantom Radio



WYTWÓRNIA: Vagrant / Flooded Soil
WYDANE: 21 października 2014

Mark Lanegan, obdarzony zjawiskowym głosem współtwórca amerykańskiej sceny grunge i wieloletni członek Queens Of The Stone Age, może pochwalić się bogatym katalogiem albumów solowych, do którego właśnie dołączyła wydana w październiku tego roku płyta zatytułowana Phantom Radio. Ci, którzy uważnie śledzą karierę tego muzycznego weterana wiedzą, że artystyczne wybory Lanegana bywają kapryśne, a ścieżki jego kariery zawiłe. Dość powiedzieć, że muzyk z własnej woli opuścił szeregi Queens Of The Stone Age w momencie, gdy zespół przeżywał apogeum popularności, czyli w roku 2005. Mniej więcej w tym samym czasie przestał również wydawać płyty solowe po to, by w równie gwałtownym stylu powrócić w roku 2012 z krążkiem Blues Funeral. W międzyczasie Lanegan udzielał się w rozmaitych projektach pobocznych na czele z The Gutter Twins oraz zaliczył szereg występów gościnnych, ostatnio chociażby na płycie Earth, którą również miałem okazję recenzować. Blues Funeral w żadnym wypadku nie można określić comebackiem motywowanym zbilansowaniem prywatnego budżetu – oprócz redefinicji swojego artystycznego emploi w nieco żywszym repertuarze Lanegan, co zaskakujące, biorąc pod uwagę staż artysty, zdradza na nim ambicje muzycznych poszukiwań. Za pole do eksperymentów posłużyła scena elektroniczna lat 80. i 90. Ta egzotyczna mieszanka folku z syntetycznymi brzmieniami wypadła całkiem nieźle i powrót można było zaliczyć do udanych.

Wydany dwa lata później album Phantom Radio stanowi niemal bezpośrednie przedłużenie koncepcji zawartej na Blues Funeral. Opisując twórczość Marka Lanegana, nie sposób nie wspomnieć o bardzo charakterystycznej barwie głosu tego wokalisty, na której opiera się cały ciężar jego artystycznego wizerunku. Innymi słowy, piosenki tego artysty nie byłyby nawet w połowie tak dobre, gdyby pozbawić je tej chropowatej, lecz niezwykle stylowej wokalnej nadbudowy. Kompozycyjnie i konceptualnie muzyk czerpie całymi garściami ze sceny country i folk, ale także gothic rocka, czy znanego od podszewki grunge'u. Spoiwem łączącym te wszystkie elementy jest niespotykana wręcz charyzma i osobowość Lanegana. Jednak Phantom Radio słucha się gorzej od poprzedniczki, rzekłbym nawet, że jest to najgorsza płyta z całego solowego repertuaru wokalisty. Brakuje na niej bowiem poruszających lub chociaż zwyczajnie interesujących piosenek.

Otwierający płytę „Harvest Home” brzmi trochę jak oszlifowany odrzut z repertuaru Screaming Trees, macierzystej formacji Lanegana. Żwawo krocząca perkusja, śmiałe gitarowe riffy i mistrz ceremonii poruszający się po dobrze sobie znanych wokalnych obszarach. Jedyną nowość stanowią tutaj wzbogacające tło syntezatory. Następujący po nim „Judgment Time” to krótki i minimalistyczny utwór o nieco profetycznej atmosferze. Dość ciekawie prezentuje się też kawałek „Killing Season”, w całości brzmiący jako oda do alternatywnej sceny brytyjskiej wczesnych lat 90. Sekcja rytmiczna przypomina nieco dokonania Primal Scream, zaś gitarowe efekty zdradzają inspiracje My Bloody Valentine. 

Phantom Radio to płyta monolityczna i dość oszczędna w środkach. Dobrym tego przykładem jest „Torn Red Heart” - niemal dreampopowa, snująca się leniwie piosenka to praktycznie jawne nawiązanie do kapel pokroju Galaxie 500. Lanegan próbuje dostosować się do odmiennej konwencji, przez co jego wokal ma mniej surową, za to bardziej rozmarzoną, eteryczną barwę. Niestety, podczas obcowania z najnowszym długograjem Amerykanina trudno pozbyć się wrażenia monotonności. Piosenki są w większości słabo angażujące i przelatujące niejako „obok” słuchacza. Poza akustycznym „I Am The Wolf” i wspomnianym „Judgement Time”, nie ma tu zbyt wiele miejsca dla odejścia od sztywnych ram mariażu dość arepetywnego rocka z anemiczną elektroniką. Co prawda nie zawodzi produkcja, sprawnie łącząca elementy elektroniczne z gitarowymi. Nie zawodzi również sam szef całego przedsięwzięcia, gdyż jego modyfikacja nawyków wokalnych na bardziej subtelne wypada przekonująco. Obawiam się jednak, że dla osób dobrze znających twórczość i możliwości Marka Lanegana, sama jego obecność na płycie może być niewystarczającym powodem do sięgnięcia po nią. Tym zaś, którzy pierwszy kontakt z muzyką tego artysty mają jeszcze przed sobą, radziłbym zacząć od takich płyt jak Whiskey For The Holy Ghost czy Field Songs, Phantom Radio zostawiając sobie na później.

5

Jakub Gąsiorowski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.