niedziela, 5 października 2014

RECENZJA: King Tuff - Black Moon Spell



WYTWÓRNIA: Sub Pop / SeeYouSoon.pl
WYDANE: 23 września 2014
KUP: sklep SeeYouSoon.pl (CD / VINYL)

Kyle Thomas ponownie, znowu jako King Tuff i w Sub Popie. Tym razem jednak z mocniejszymi niż na ostatnim długograju kawałkami. Bogatszymi aranżacyjnie, dynamiczniejszymi, lekko wyzbytymi z aury lo-fi na rzecz porządnego - nie bójmy się tego słowa - wykurwu. Black Moon Spell to kolejny krok na drodze ewolucji tego mistrza bejowego surf-rocka.

Kumplujący się z Ty Segallem, Mikalem Croninem i typami z Thee Oh Sees Thomas nasłuchał się kolegów po fachu i odrobił pracę domową. W większości słoneczne i luzackie nagrania z King Tuff, swojego drugiego studyjnego albumu, porzucił na rzecz soczystych, niemal eaglerockowych solówek gitarowych i riffów z pogranicza kalifornijskiego punk rocka. (Come on, baby, be my beautiful thing, wyśpiewywane w refrenie „Beautiful Thing”). I chociaż fraza kalifornijski punk rock każe szukać w muzycznych rejonach Blink 182, New Found Glory czy bandów z soundtracków do American Pie, w przypadku kawałków King Tuff sprawdza się to bezbłędnie, a czasem i obłędnie - patrzcie „Eddie's Song” czy „Beautiful Thing” właśnie. Tak samo dobrze wypada otwierający album „Black Moon Spell” z niesamowicie nośną melodią, jeszcze bardzej chwytliwym refrenem i ciężką - jak na Kyle'a Thomasa - gitarą. To dobra zapowiedź całego wydawnictwa, ukazująca zmiany, jakie zaszły od czasu ukazania się King Tuff, o Was Dead nie mówiąc. Nowe, nowe, przyszło nowe. W śpiewaniu, sekcji rytmicznej, w podejściu do komponowania. To słychać w „Headbanger”, którego spokojnie można nazwać bangerem Black Moon Spell (znowu refren!), słychać też w „Sick Mind” czy „Eddie's Song”, w którym w końcu użyte organy nadają płycie tego złowieszczego, horrorowego jak w American Horror Story nastroju. 

Nowe nowym, ale King Tuff wraca też do swojego starego surf-rockowego feelingu. „Sick Mind”, „Rainbow's Run” czy „I Love You Ugly” to dobre nawiązania do materiału z dwóch wcześniejszych płyt, choć wyraźnie da się zauważyć jednak spore odejście od tego uroczego i prostego, taniego noise-popu. Ogromnie dużo robi tutaj też zresztą sam wokal Thomasa - ten wysoki i skrzeczący w sposób niemal irytujący, a którego można stać się fanem już od pierwszego wybrzmienia. To ten śpiew, który tak fajnie komponuje się z oldschoolowym podejściem do grania Kyle'a - do blacksabbathowych odchyłów gitarowych, do southernowego powiewu w „Eyes of the Muse”. No i nie zapominajmy o refrenach, które stanowią o sile płyty. Black Moon Spell własnie refrenami i solówkami gitarowymi stoi. Bez tej tajemnej receptury, jaką King Tuff posiadł już dawno temu (czyli: jak ukręcić kawałek, żeby był chwytliwy i długo chodził po głowie), album tonąłby w szarości dnia codziennego. A tak, mamy coś na podobieństwo muzycznej perełki. Jak zwykle w przypadku Thomasa, niechlujnej i bejowej, ale perełki. 

7

Piotr Strzemieczny

POLECAMY LEKTURĘ:
RECENZJA: King Tuff - King Tuff, 2012

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.