„Pierwsza myśl, jaka mi się nasuwa, to taki
starszy gość po przejściach, który siada na krześle, chwyta gitarę i śpiewa
długą, przejmującą balladę” - w taki sposób Peter J. Birch rozpoczął opisywanie
utworu pt. „Darkness Bound” na potrzeby cyklu Czynniki pierwsze. Niemalże identycznie ja mogłabym rozpocząć
recenzję płyty Yearn.
Domyślam się
przy tym, że uwagi na ten temat stają się lub nawet już stały się nudne, jednak
najwyraźniej niemałą liczbę osób uderza fakt, że 23-letni, pochodzący z małego
miasteczka na Dolnym Śląsku (Wołów) chłopak brzmi jak dorosły, dojrzały
mężczyzna, który wiele w życiu widział, wiele przeżył, a do tego brzmi - i to
już jest stwierdzenie wręcz wyświechtane, jednak prawdziwe, a przy tym trudno o
tym nie pisać, więc go użyję - bardzo amerykańsko.
I nie, nie w tym
rzecz, że „wow, Piotr jest taki młody, a taki dojrzały”, a już na pewno nie w
tym, że „wow, trudno uwierzyć w to, że on jest Polakiem”, bo mało kogo już
powinny takie rzeczy dziwić. Mamy w Polsce sporo utalentowanych muzyków, którzy
z powodzeniem mogliby robić światową karierę, a i zapewne każdy z nas zna
przynajmniej jedną młodą osobę wybijającą się dojrzałością ponad swój wiek.
Rzecz w tym, że
Peter J. Birch rozpościera przed słuchaczami świat, który, wydaje się, jakby
nijak miał się do rzeczywistości, której można przypisać Piotra Jana
Brzezińskiego, a jest przy tym w pełni wiarygodny i ujmujący. Yearn jest bardzo interesującą i bogatą
płytą, obok której nie sposób przejść obojętnie.
Zmiany nastroju
w melodiach, w głosie, przyziemny „Don’t Know What to Do About Myself”, który
kilkanaście minut później zostaje wręcz przygnieciony przez ciężki, chaotyczny
„Inexcusable Blues” - ten album wciąga bez reszty, prezentując przeróżne
odcienie emocji, ciesząc uszy aranżacjami i budząc uznanie wszechstronnością,
wszak Peter J. Birch umiejętnie porusza się po indie-rockowo-folkowych
brzmieniach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.