poniedziałek, 11 sierpnia 2014

RECENZJA: The Horrors - Luminous



WYTWÓRNIA: XL Recordings
WYDANE: 5 maja 2014

Pamiętam ich jeszcze z debiutu. Wtedy faktycznie wyglądali jak The Horrors i przypominali gotycką wersję Ramones, tyle że ze słabszymi numerami. Dzisiaj to ulubieńcy młodzieży w UK — pojawiają się na okładkach kolorowych gazet i wygrywają płytę roku w NME. I właściwie takie CV oznacza tylko jedno: nie warto zawracać sobie głowy i tracić czasu na słuchanie jakichś idoli nastolatek. TYMCZASEM te młodzieniaszki może i są modne, a ich fanbase jest, jaki jest, ale mają jedną kartę przetargową, która oczyszcza ich ze wszystkich zarzutów. Są to piosenki.

Bo nie tylko porzucili ten dość śmieszny image i przestali straszyć, ale zaczęli gapić się w buty. Już na drugim krążku pokazali, że jednak coś tam grać umieją. Jeśli chodzi o trzeci album, to muszę przyznać, że miałem dziurę w pamięci i musiałem doń wrócić. Skying, czyli rzeczony laureat podsumowania roku 2012 w NME, już tak fajny jak Primary Colours nie był, choć momenty w postaci „Endless Blue” czy ejtisowego „Still Life” się zdarzały. Choć to dobry punkt odniesienia, jeśli chodzi o najnowszą propozycję Angoli. Oba długograje łączy w sumie dość podobny vibe — skłębiona w psychodelicznej otoczce elektronika zaczęła odgrywać znacznie większą rolę, a tor lotu jeszcze bardzie ustawiono w stronę radiowego potencjału. Wydaje mi się, że na Luminous kapela dodała, czy raczej wyeksponowała jeszcze jeden, dość ważny komponent — Madchester.

Już przy odjazdach z „Chasing Shadows” słychać to dość wyraźnie. Wolno rozkręcający się w mocno psychodelicznej przestrzeni kawałek wybucha nagle i cała energia wydostaje się z zamknięcia na powietrze. Myślę, że gdyby nagrali to jakieś 20 lat temu, spokojnie mogliby zagrać w słynnej Haçiendzie. I mniej więcej taka jest cała płyta — zbudowana przede wszystkim z klimatu, odpowiednio wyważonej dynamiki i ekstatycznych refrenów. Teoretycznie nic wielkiego, ale skoro słuchanie „Sow Now You Know” czy podbitego basem „In And Out Of Sight” sprawia, że dobrze się czuję, to czemu mam nie słuchać?

Może to nie jest strzał w kolano, ale na pewno ocenę sporo obniża to, że poszczególne indeksy są do siebie mocno podobne — mniej więcej każdy został oparty na schemacie intro / wprowadzająca zwrotka / wybuchowy refren / coś tam pogramy psychodelię / refren. To rzeczywiście może trochę nużyć. Wiadomo więc, że nie obyło się bez wypełniaczy („Falling Star” — niby fajny pomysł, ale ciągnie się jakoś mocno), a i przysłowiowe przerosty formy nad treścią się pojawiły, bo za taki mam „I See You”. Cztery minuty stanowczo by wystarczyły, a taką wydłużoną wersję można sobie zostawić na koncerty. Ale i tak Luminous to solidy krążek, który choć nie ma szans na jakieś ważne miejsce w tym i tak słabym roku, to jednak cieszy. Może na następnej płycie skumają się z Davem Friedmannem i wtedy dopiero pokażą, na co ich stać (jeśli tę reckę czyta ktoś z targetu Horrors, to śpieszę z wyjaśnieniem, że Friedmann to ten pan, który produkował płyty MGMT). Ale to tylko dywagacje, które prawdopodobnie się nie sprawdzą.

6.5

Tomasz Skowyra

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.