WYTWÓRNIA: XL Recordings
WYDANE: 5 maja 2014
Pamiętam ich jeszcze z
debiutu. Wtedy faktycznie wyglądali jak The Horrors i przypominali
gotycką wersję Ramones, tyle że ze słabszymi numerami. Dzisiaj to
ulubieńcy młodzieży w UK — pojawiają się na okładkach
kolorowych gazet i wygrywają płytę roku w NME. I właściwie takie
CV oznacza tylko jedno: nie warto zawracać sobie głowy i tracić
czasu na słuchanie jakichś idoli nastolatek. TYMCZASEM te
młodzieniaszki może i są modne, a ich fanbase jest, jaki jest, ale
mają jedną kartę przetargową, która oczyszcza ich ze wszystkich
zarzutów. Są to piosenki.
Bo nie tylko porzucili
ten dość śmieszny image i przestali straszyć, ale zaczęli gapić
się w buty. Już na drugim krążku pokazali, że jednak coś tam
grać umieją. Jeśli chodzi o trzeci album, to muszę przyznać, że
miałem dziurę w pamięci i musiałem doń wrócić. Skying,
czyli rzeczony laureat podsumowania roku 2012 w NME, już tak fajny
jak Primary Colours nie był, choć momenty w postaci „Endless
Blue” czy ejtisowego „Still Life” się zdarzały. Choć to
dobry punkt odniesienia, jeśli chodzi o najnowszą propozycję
Angoli. Oba długograje łączy w sumie dość podobny vibe —
skłębiona w psychodelicznej otoczce elektronika zaczęła odgrywać
znacznie większą rolę, a tor lotu jeszcze bardzie ustawiono w
stronę radiowego potencjału. Wydaje mi się, że na Luminous
kapela dodała, czy raczej wyeksponowała jeszcze jeden, dość ważny
komponent — Madchester.
Już przy odjazdach z „Chasing Shadows” słychać to dość wyraźnie. Wolno
rozkręcający się w mocno psychodelicznej przestrzeni kawałek
wybucha nagle i cała energia wydostaje się z zamknięcia na
powietrze. Myślę, że gdyby nagrali to jakieś 20 lat temu,
spokojnie mogliby zagrać w słynnej Haçiendzie. I mniej więcej
taka jest cała płyta — zbudowana przede wszystkim z klimatu,
odpowiednio wyważonej dynamiki i ekstatycznych refrenów.
Teoretycznie nic wielkiego, ale skoro słuchanie „Sow Now You Know”
czy podbitego basem „In And Out Of Sight” sprawia, że dobrze się
czuję, to czemu mam nie słuchać?
Może to nie jest strzał
w kolano, ale na pewno ocenę sporo obniża to, że poszczególne
indeksy są do siebie mocno podobne — mniej więcej każdy został
oparty na schemacie intro / wprowadzająca zwrotka / wybuchowy refren
/ coś tam pogramy psychodelię / refren. To rzeczywiście może
trochę nużyć. Wiadomo więc, że nie obyło się bez wypełniaczy
(„Falling Star” — niby fajny pomysł, ale ciągnie się jakoś
mocno), a i przysłowiowe przerosty formy nad treścią się
pojawiły, bo za taki mam „I See You”. Cztery
minuty stanowczo by wystarczyły, a taką wydłużoną wersję można
sobie zostawić na koncerty. Ale i tak Luminous to
solidy krążek, który choć nie ma szans na jakieś ważne miejsce
w tym i tak słabym roku, to jednak cieszy. Może na następnej
płycie skumają się z Davem Friedmannem i wtedy dopiero pokażą,
na co ich stać (jeśli tę reckę czyta ktoś z targetu Horrors, to
śpieszę z wyjaśnieniem, że Friedmann to ten pan, który
produkował płyty MGMT). Ale to tylko dywagacje, które
prawdopodobnie się nie sprawdzą.
6.5
Tomasz Skowyra
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.