piątek, 3 stycznia 2014

Zaległości recenzenckie #9: 7 Days Of Funk, Au Revoir Simone, Javiera Mena, Jessy Lanza, Kelela


Kolejne zaległości płytowe z 2013 roku. Tym razem recenzje albumów, które nagrali 7 Days Of Funk, Au Revoir Simone, Javiera Mena, Jessy Lanza oraz Kelela. 


7 Days Of Funk – 7 Days Of Funk 
2013, Stones Throw

Jak zobaczyłem, że szykuje się kolabo Snoop Dogga i DâM-FunK, uświadomiłem sobie szybko: czemu wcześniej ci goście na to nie wpadli? Na papierze takie połączenie sił wydaje się symbiozą wręcz idealną. Dla kogoś, kto bacznie obserwuje poczynania obu panów, singiel „Faden Away” nie jest w zasadzie żadną sensacją czy niespodzianką. Brzmi to właśnie tak, jak w zamyśle powinna brzmieć muzyczna współpraca Snoopa i Damona Riddicka – zapodawane przez tego drugiego rozbujane, funkowe lub g-funkowe podkłady, przywołujące natychmiast wielkie arcydzieło Toeachizown, uzupełnia swoją wyluzowaną, mięciutką nawijką Snoopzilla (tym razem Snoop Lion poszedł w odstawkę). I mogę powiedzieć o całości, że słuchając tych jonitów (ha!) bawię się pewnie równie dobrze, co nagrywający to kolesie. Mistrzowski krążek do zrelaksowania się w tych upiornie stresujących i bezdusznych czasach. 

6.5

***

Au Revoir Simone – Move In Spectrums
2013, Instant Records

Mimo zatrudnienia za konsoletą Jorge Elbrechta, indie-popowy girlsband dowodzony przez Erikę Forster (albo Erikę Spring) nie nagrał oszołamiającej płyty. A szkoda, bo bardzo lubię Still Night, Still Light i spodziewałem się czegoś na podobnym poziomie. Owszem, nie można dziewczynom odmówić kilku trafień w postaci wzorowej introdukcji „More Than”, świetnego, nośnego singla „Somebody Who”, dostojnego Enya-wannabe „Boiling Point” czy wodzącego repetycyjnymi padami „Just Like A Tree”, ale na całej szerokości Move In Spectrums przeważa raczej nuda i rozwlekłość („We Both Know” zupełnie nie rozczula, a potwornie muli). Ok, jakiejś katastrofy nie ma, ale można było zdecydowanie inaczej poukładać te kawałki, bo wiem, że stać na to Erikę (weźmy choćby jej zeszłoroczną epkę jako dowód). Tak to czasem bywa, mam nadzieję, że trio poprawi się z kolejną płytą. Ale to pewnie dopiero za kilka lat.

6

***

Javiera Mena – Primeras Composiciones 2000-2003
2013, Unión Del Sur


Chilijka niedawno wypuściła singiel „Espada”, promujący jej trzeci krążek, który ma ukazać się gdzieś w połowie 2014 roku. Tymczasem songwriterka wydała kompilację utworów z lat 2000-2003, zupełnie różniących się od tego, co można było usłyszeć na debiucie czy na Menie, bo Primeras Composiciones to zbiór akustycznych piosenek z domieszką elektroniki.  Siła tej płyty tkwi właśnie w tych piosenkach — przepełnionych znakomitymi motywami i naprawdę zajmującymi rozwiązaniami. Aby się o tym przekonać, weźmy przywołujący brzmienie projektu Thief Saschy Gottschalka, okraszony kapitalną melodyczną sekwencją „Vamos”, trafiający w piosenkowy punkt, bezbłędny „Las Focas” czy eksponujący instrumentalne roszady „Disociación”. A to tylko przykłady z brzegu tracklisty — kolejne songi nie schodzą z narzuconego na wstępie poziomu. Szkoda tylko, że krążek nie zyska zasłużonej uwagi. 

8

***

Jessy Lanza – Pull My Hair Back
2013, Hyperdub/SeeYouSoon.pl

Jessy Lanza podobnie jak Kelela udowadnia, że kobiece r&b w roku 2013 ma się dobrze. A w tym udowadnianiu pomaga jej połowa kanadyjskiego duetu Junior Boys, czyli Jeremy Greenspan. Od pierwszych niemal chwil czuć ducha oraz songwriterski/produkcyjny sznyt kolesia, co oczywiście musi owocować w świetne rezultaty. I rzeczywiście takie numery jak intymna r&b-pieśń „Kathy Lee”, ociekający zmysłowością house „Fuck Diamond”, nieco progresywny pop na modłę It’s All True „Keep Moving” czy aksamitny closer „Strange Emotion” na luzie wpisują się do rejestru najlepszych kawałków roku i nie tylko. Duża w tym zasługa Jeremy'ego, ale klimatyczny głos Jessy, przypominający trochę divy r&b pokroju Aaliyah, nadaje Pull My Hair Back kobiecej, a przede wszystkim bardzo emocjonalnej wrażliwości, którą kupuję bez żadnego ale. 

7.5

***

Kelela – Cut 4 Me
2013, Fade To Mind

Na wstępie trzeba pojechać od razu bez ogródek: to bez dwóch zdań najlepszy album z gatunku future r&b w tym roku. A wszystko dzięki temu, że Kelela Mizanekristos otoczyła się całą plejadą twórczych producentów (m. in. Girl Unit, Nguzunguzu, Bok Bok, Kingdom czy Jam City, a więc goście powiązani blisko z labelem Night Slugs), mających pojęcie i wiedzę o tym, co współcześnie dzieje się w ponowoczesnej muzyce pop. Razem ta grupa ludzi stworzyła ożywiający, czerpiący z post-dubstepu, UK garage czy deep-house’u Cut 4 Me, który spokojnie można uznać za jeden z najlepszych tegorocznych krążków. Bo ja zwyczajnie łykam po kolei wszystkie songi (gdybym musiał wskazać highlighty, postawiłbym na „Floower Show”, „Bank Head” i „Something Else”), nie odczuwając przy typ potrzeby skipowania. To właśnie wyróżnia wspaniałe albumy. 

7.5

***

Tomasz Skowyra



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.