poniedziałek, 2 czerwca 2014

RECENZJA: Zamilska - Untune



WYTWÓRNIA: Mik Musik
WYDANE: 26 maja 2014

Jeśli zdecydowaliście się przeczytać tę recenzję, to pewnie nie ominął was hajp związany z osobą producentki. Jeśli jednak o niczym nie słyszeliście, to łatwo się rozeznać w temacie, wklepując w wyszukiwarkę odpowiednie frazy. Nie mam zamiaru przytaczać kontekstu tego zamieszania, bo niczego sensownego to nie wniesie, a poza tym cała sytuacja jest dość kuriozalna, więc zwyczajnie sobie daruję. Całość uwagi przenoszę na Untune — pełnoprawny debiut Natalii Zamilskiej, o którym jest głośno.

I mam nadzieję, że będzie, i mam też nadzieję, że ze względów czysto muzycznych. Ten album to zestaw potężnych, ale i gładkich, precyzyjnie wymierzonych ciosów. Magmowa tkanka ciężkiego techno natychmiast obezwładnia receptory słuchacza, demolując na te prawie pięćdziesiąt minut cały pozostawiony teraz gdzieś z boku świat. Bo gdy słucham Untune, trudno jest mi skupić się na czymkolwiek innym poza samym słuchaniem — „wdychanie” tych parujących dźwięków zupełnie pożera świadomość.

Intro „Enemy” to taki łącznik między rzeczywistością, a mikroświatem wykreowanym przez Zamilską. Potężny bas, na tle którego rozlegają się strzały, a następnie sytuacja przeradza się w jakąś kosmiczną batalię, to perfekcyjny wstęp do całości (i ta cisza, jak przed burzą!). Untune to jakby muzyczna wizja owładniętej wojną, postapokaliptycznej metropolii. „Listened to the soft wind breathing through the grass” — nic z tego, nie ten kierunek. Bardziej patrzę w stronę Williama Gibsona niż Emily Brontë. Ale ten cytat już zawsze będzie kojarzył się z Zamilską, bo przecież wprowadza w największy jak do tej pory hit producentki. Nie zdążyłem sprawdzić, ile tygodni „Quarrel” utrzymywał się na Liście Przebojów Programu Trzeciego, ale podejrzewam, że są to poważne liczby. Ale pomijając żarty — cieszy mnie, że tak ciężkie i duszne techno, brzmiące niemal jak rytualna pieśń do różnych ciekawych praktyk zdobyła taką popularność. Mam świadomość, że swoje zrobił teledysk, ale mimo wszystko jest się z czego cieszyć. I pieprzyć te „modowe” kontrargumenty!

Nie wiem, czy podobnie wyszło z „Duel 35”, kolejnym singlem, również opatrzonym klipem, ale wszystko wskazuje na to, że tak. Pomijając rozplanowanie ścieżek, napięcie czy wyśmienity dialog wokalu z ze stukająco-pukającymi punkcikami na 2:36 — rytm zajebistego basu zmiata wszystko — po prostu przestaję analizować i jak zamroczony wpadam w objęcia tego niskiego rejestru. A wcześniej w trackliście ukrywa się jeszcze „Army”. W tym wypadku tytuł od razu przynosi skojarzenia z wojną, i to taką w rodzaju bitwy pod Kurskiem. Ciężka artyleria poszła w ruch, na brunatnym, digitalnym niebie co chwila jaśnieje, a dudniące grzmoty tylko wzmacniają grozę. JEST MOC.

Trudno wskazać na jakieś odstające fragmenty Untune, bo jak sądzę, w zamyśle to miała być płyta-monolit, a każdy kawałek miał być kolejnym elementem w zwartej układance. Można płycie zarzucić, że czasem trudno przesłuchać ją dwa razy — jednak trzeba chwilę odpocząć między odsłuchami. Ale po stronie plusów mamy wypieszczoną i czysta produkcję, gdzie akcenty i półświatła są tak niezwykle istotne (a przypominam, że mówimy tu o brutalnym techno, opartym na mocarnym basie!). Stąd radość ze słuchania „Flag”, „Hush” czy każdego innego indeksu można czerpać bez wgłębiania się w mechanizm struktury, ale śledzenie detalicznych cząstek i cząsteczek kompozycji również daje estetyczną rozkosz. Serio, tu nie ma mowy o monotonii czy jakimś patologicznym zdehumanizowaniu. Wrzućcie „Revival” i spróbujcie nie odczuć pulsującego groove'u — mi zawsze udaje się poczuć, co naprawdę nie jest trudne.

Płytę zamyka „36”, chyba najbardziej eksperymentalny fragment Untune — hymn dla fabryk i laboratoriów, w których szarlatani dokonują eksperymentów na zwierzętach i ludziach? Może. Całkiem możliwe, że debiut Zamilskiej, obok artystycznego zamysłu, jest jakimś eksperymentem — wizją dzisiejszego człowieku, w którego codziennie uderza milion bodźców. Tylko czekać, aż wszystko runie. I na koniec: słyszałem głosy, że Zamilska brzmi ZUPEŁNIE jak RSS B0YS. A może jak Arca? Albo Millie & Andrea? Jasne, ale to tak jakby powiedzieć, że Bach brzmi ZUPEŁNIE jak Mozart. W końcu to samo instrumentarium, prawda?

7.5

Tomasz Skowyra


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.