Jak co sobotę (a przynajmniej z takim założeniem), Mateusz Romanoski bierze "pod lupę" wydawnictwa znane i te mniej znane. W czwartej części "Popłacz razem z nami" opisuje... A zresztą, zobaczcie sami!
Coolside
– Own The Zone
Piątka zadziornych typów z Lanchester, którym blisko z jednej strony do starych
wyg z Bad Brains, a z drugiej do trochę młodszych, ale i tak starych wyg
skupionych wokół wytwórni Dischord. Do tych pierwszych zbliża przede wszystkim
sposób operowania głosem przez Jamesa, momentami bardzo przypominający H.R-a.
Do tych drugich emo wtręty instrumentalistów (np. w „Dead Weight” i „Da Boys”)
przywodzące na myśl Dag Nasty. Mimo klasycznych wzorców, nie jest to produkt
drugiej świeżości.
Felix
The Baker – Weirdos Dancing Club
W Poznaniu mamy już kilka kapel z powodzeniem wyciągającym ile się da z trupa
indie 1 (żeby wymienić chociażby świetnego Szezlonga), Felix The Baker nie
sięga tak daleko. Raczej grzebie w tym, co około dekadę temu śmigało na MTV2.
Jeśli nie robi wam się niedobrze na myśl o wyspiarskich wynalazkach spod znaku
The Libertines czy Razorlight ,trudno będzie przedawkować muzykę Felixa. Za to
bez problemu będzie można skleić z nim piątkę. Przy okazji tego typu dźwięków
raczej nie ma sensu ocenianie oryginalności czy odkrywczości muzycznej
propozycji grupy. Ważne, że mimo wpadki w trochę banalnym „No coming back”
(gdyby ktoś mi w ten sposób wyznał, że „Nothings gonna change my love for you”,
nie czułbym się przekonany, sorki), jest to materiał, który kąsa. Wolałbym,
żeby rzeczy spod znaku „TV (What You Can See)” wylądowały w rozgłośniach
lansujących spoconego rocka, a nawet w Trójce zamiast gwiazdorskich koszmarków
promujących męskie granie. Miła odmiana wobec zarzynania wzorców bluesowego
revivalu The White Stripes i Black Keys.
Mad
Pilot – I want to belive
Mad Pilot istnieją już pięć lat, wydali debiutancką epkę, na którą składa się
pięć utworów, brzmiących jakby pozbierali je pięciu różnym wykonawcom. Nie zmienia
to faktu, że jeśli komuś zdarza się tkwić jedną nogą w latach dziewięćdziesiątych, będzie
wniebowzięty. Pierwszy numer brzmi jak obdarty z melancholii Rein Sanction
grający z energią, której nie powstydziłby się No Age. Drugi to
bezpretensjonalna przebojowość wczesnych Foo Fighters. Trzeci to króciutki
blackmetalowy wygłup, który nie powinien dziwić, kiedy uświadomimy sobie, że
jeden ze sprawców zamieszania maczał paluchy w klawym rosyjskim składzie
Vagiant. Czwarty to uroczy akustyczny song w duchu zamyślonych pryszczatych The
Wrens. Całość zamyka niechlujny instumental ciągnięty przez masywny bas. Coś
dla tych, dla których Polvo po reaktywacji to już nie ta sama zabawa. Jeśli
którakolwiek z wymienionych kapel kiedykolwiek zagościła w twoim odtwarzaczu, jest duże prawdopodobieństwo, że posłuchasz „I want to belive więcej niż raz”.
poleca Mateusz Romanoski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.