niedziela, 27 kwietnia 2014

RECENZJA: Death Vessel - Island Intervals





WYTWÓRNIA: Sub Pop
WYDANE: 24 lutego 2014

No i jest już. Trzecia płyta Joel Thibodeau, który ukrywa się pod pseudonimem Death Vessel, nie odstaje poziomem od wcześniejszych wydawnictw. Nadal jest bajkowo, romantycznie i z ogromną dawką melancholii.

No ale czy ktoś podejrzewałby Joela o coś innego? Dysponując taką barwą głosu, takimi umiejętnościami wokalnymi i przede wszystkim kompozytorskimi, nie sposób byłoby spisać Island Intervals na straty. Bo to bardzo dobra płyta, na której swoje piętno odcisnęło samo miejsce powstawania materiału i osoby, z którymi Thibodeau współpracował.

A zaczęło się tak, że Death Vessel zdecydował się zarejestrować osiem utworów w Reykjaviku, pod czujnym okiem i uchem Alexa Somersa i z tego też powodu na trzy miesiące przeprowadził się do mroźnej i pięknej podobno Finlandii. Efekt? Bardzo zadowalający, ale warto też zwrócić uwagę na samą osobę Somersa, a raczej jego życiowego partnera. Bo do Island Intervals swoje trzy grosze dorzucił też prawdziwy fiński magnat niezalu, Jónsi. 

No i mamy osiem nagrań, wszystkie spokojne jak Finlandia, wszystkie przypominające atmosferę Skandynawii z pocztówek i zupełnie nieberlińskie (bo Thibodeau urodził się w Berlinie właśnie). Całe Island Intervals, jeśli słucha się utworów jeden po drugim, przywodzi skojarzenia z rozmytymi, pokrytymi patyną czasu slajdami, które rzucało się kiedyś na ścianach. Coś odległego i minionego. Takie są piosenki Death Vessel - niosące ukojenie i smutek jednocześnie.

"Ejecta" uwodzi spokojnym rytmem, nostalgicznym śpiewem i ciekawo zaaranżowanym brzmieniem fisharmonii, "Velver Antlers" to pierwszy na Island Invervals radosny promyk nadziei, a główna w tym zasługa dynamicznego refrenu i bardzo delikatnych, niemal zwiewnych melodii wygrywanych na fortepianie (ukłon w stronę producenta albumu, Alexa Somersa, który odwalił przy tym wydawnictwie kawał dobrej roboty). "Triangulated Heart" to czysty skandynawski pop w folkowej odsłonie. To te brzmienia, które nasi rodzimi wykonawcy (bo o artystach raczej nie ma co mówić), z większym lub mniejszym trudem (raczej większym), starają się w lepszy lub gorszy sposób (raczej gorszy) forsować na polskim gruncie. To ten wycofany wokal, to te urocze i rozmarzone dzwoneczki, te dziecięce cymbałki i surowa, a jednocześnie głęboka perkusja. W wydaniu Thibodeau nie zawodzą.  

Pochwalić wypada również "Ilsa Drown", utwór napisany przez Jónsiego i również z nim, jako jedyny na tym albumie, wykonywany. Spokojna ballada o przestronnym brzmieniu, w której ogromną rolę odgrywa fortepian i akustyczna gitara (znów pochwała dla Jónsiego). Oczywiście znalazło się tutaj miejsce dla patetycznego rozwinięcia (co jest bardzo charakterystyczne dla nagrań lidera Sigur Rós), podczas którego wszystkie instrumenty brzmią po prostu tak, jak powinny. Bez zbędnego przepychu i męczenia. 

Island Intervals to bardzo osobista płyta, wypełniona melodiami samotności, niosąca ze sobą jednocześnie aurę rozmarzenia. Urocza i z naprawdę pięknymi utworami. O smutnych i ciekawych historiach nie wspominając. 

7

Piotr Strzemieczny

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.