czwartek, 13 marca 2014

RECENZJA: Pillar Point - Pillar Point




WYTWÓRNIA: Polyvinyl Records
WYDANE: 25 lutego 2014
KUP: sklep Tschak.pl

Nie będę pisał, że znałem Pillar Point jeszcze z czasów najstarszych nagrań, a Throw Me the Statue słucham od pierwszego kawałka. No nie, nie da się. Ale wiem jedno. Debiutancki album Scotta Reithermana może i nie jest czymś nie-wiadomo-jak-innowacyjnym, ale wypada bardzo obiecująco i ciekawie.

Ciekawie, choć wcale nie odkrywczo, bo wszystkie te melodie dobrze znamy. Skąd? Ano słuchając Pillar Point, jakże twórczo zatytułowanego debiutanckiego albumu Scotta, nie sposób nie pomyśleć o chociażby Hot Chip czy Caribou. Ale nawet jeśli puścimy "Eyeballs", "Cherry", "Diamond Mine" czy "Touch" (bezsprzeczny numer jeden na płycie) i ma się przed oczami innych artystów, to wydźwięk całego wydawnictwa jest bardzo pozytywny.

Bo to taneczna płyta. Album wypełniony parkietowym indiepopem, opartym na retro syntezatorach, falsetowym śpiewie Reithermana i wkręcającym rytmie. Ale głównie na syntezatorach, które w większości kawałków odgrywają pierwszorzędną rolę. Tak jest w otwierającym całość "Diamond Mine", słuchając którego po prostu chce się tańczyć (o zło). Promujące wydawnictwo i dostępne do darmowego pobierania "Eyeballs" miażdży swoim tempem (i przesłaniem. A jak, krytykuje się fejsbuki i inne social media w muzyce, bardzo ładnie), przeplatanym uroczymi spowolnieniami. Trzecim indeksem, zatytułowanym "Cherry" Scott puszcza oczko w stronę fanów i twórców modnego niegdyś chillwave'u. Ten kawałek spokojnie mógłby znaleźć się na debiutanckim długograju Chaza Bundicka, naprawdę. Nie ma w nim żadnego słabego punktu, każdy dźwięk znajduje się w odpowiednim miejscu. Jeśli miało być szybko, tak jest. Jeśli miały wejść synthy w stylu new romantic, zrobiły to perfekcyjnie. Taki to subtelny, nieco prześwietlony i słoneczny kawałek. Ukłonem w stronę kiczowatego elektropopu spod znaku Diamond Rings będzie z pewnością "Black Hole", kapkę radosne, kapkę smutne. 

Wielkim atutem Pillar Point jest niesamowicie melancholijny wokal, tak kontrastujący niby z radosnymi melodiami, a tak naprawdę idealnie z nimi współpracujący. Kojarzący się z głosem Alexisa Taylora z Hot Chip. Najbardziej jest to widoczne w "Touch", najlepszym na albumie utworze i jednocześnie najbardziej nawiązującym do spuścizny wspomnianych Hot Chip i do tego Caribou (ten lekko transowy wstęp). 

Co zatem dostajemy? Uroczą płytę, której słucha się przyjemnie. Bez większych uniesień, ale też bez niesmaku. Bez żadnych innowacji, ale też bez rażących zapożyczeń. Jest w porządku, kolejny ciekawy projekt oferowany przez Polyvinyl.


6.5

Piotr Strzemieczny

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.