poniedziałek, 24 marca 2014

RECENZJA: Painted Palms - Forever




WYTWÓRNIA: Polyvinyl Records
WYDANE: 14 stycznia 2014
KUP: TSCHAK.PL


Słuchając sobie Forever, do głowy przychodzi tylko jedna myśl - to nigdy nie będzie płyta "na zawsze".

Przykro to mówić, ale nic szczególnego nie wyszło z tych zapowiedzi długogrającego debiutu. Painted Palms w ubiegłym roku atakowali nowymi nagraniami, najpierw podwójnym singlem "Carousel/Click", potem epką Nothing Lasts Long. Warto nadmienić, że na początku było słowo wydawnictwo, które ukazało się nakładem Secretly Canadian, a mianowicie Canopy EP

Ale zanim o długogrającym Forever, jeszcze kilka słów przypomnienia samego Nothing Lasts Long. Epka to wybitna nie była, nie raziła, nie przeszkadzała, a jedynie lekko nużyła. Innowacji muzycznych nie sposób było doświadczyć, raczej wyłapać inspiracje Animal Collective i ich poszczególnych członków. A jak to wszystko prezentuje się na tegorocznym wydawnictwie?

Szału nie ma, żyjmy chwilą. Bo Forever to niesamowicie nierówny album. Sinusoida dobrych i nieciekawych melodii. Takich, które porywają, "bujają", po prostu można przy nich postawić plusik oraz tych, które dołują. Nudzą. 

W skrócie i nie skrócie. Pozytywnie na pewno wypada sam opener. "Too High" miażdży swoją przebojowością i uroczymi melodiami. Czarująco brzmią klawisze, niczego nie brakuje też połyskującym w tle dzwoneczkom. A refren? Dograny z klasą i na pełnym luzie. Taki o, radosny i słoneczny. Nie gorzej prezentuje się "Here It Comes", którym Painted Palms nawiązują do nagrań z Nothing Lasts Long i przede wszystkim inspiracji solową twórczością Panda Bear. Te rozmyte wokale, powolne melodie i monotonny rytm. Właśnie te sprawy. 
W przypadku następującego po "Here it Comes", znanego z ostatniej epki Amerykanów "Hypnotic" oraz "Not Really There", które także znalazło się na ubiegłorocznym wydawnictwie, zdania z recenzji Nothing Lasts Long nadal pozostają aktualne. Pierwszy to utwór o budowie charakterystycznej dla nagrań Avey Tare (z akcentem na niemal identyczny wokal) i klawiszami żywcem wyciętymi z odległych hitów Primal Scream, drugi - lekko wycofane emocjonalnie AnCo. 

Porównań do Animal Collective mogłoby i powinno być więcej, bo w większości kawałków da się wyłapać naleciałości czy też ładnie mówiąc - inspiracje. Niestety jednak Forever to nierówny album i niekorzystnie prezentują się kawałki, w których Painted Palms postanowili diametralnie zmniejszyć tempo, przez co takie "Sleepwalking" (tytuł już sam w sobie jest wymowny) czy "Empty Gun" nadają się jedynie na ścieżki do narkotykowego zejścia, o niesamowicie słabym "Angels" nie wspominając. Również o "Soft Hammers" nie da się powiedzieć nic więcej, jak tylko, że znalazł się na płycie. Nudzi, jest nijaki, a swoim ciężarem po prostu usypia, tak po ludzku. 

W tym miejscu powinno się znaleźć jakieś trafne, wnikliwe porównanie, które w idealny sposób oceni Forever. Cóż jednak można o długogrającym debiucie Amerykanów napisać, jeśli nie tylko to, że to nierówne wydawnictwo, które zawiera i potencjalne przeboje, i kawałki, od których zęby aż zgrzytają. Tych ciekawych jest chyba jednak trochę więcej, to dobrze. Żeby tylko całość dorównywała jakości okładek, bo z nimi Painted Palms nigdy nie mieli problemów.


6

Piotr Strzemieczny



 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.