Zaległości ciąg dalszy. Baths, Cut Copy, Small Black, Smith Westerns oraz Tom Odell.
Baths –
Obsidian
2013, Anticon
Wykluło
się kiedyś takie określenie jak "inteligentna elektronika". I jeśli
ono istnieje naprawdę, to Baths jest jednym z mistrzów tego gatunku. Obsidian brzmi jak idealnie dopracowana
maszyna, w której każdy trybik pracuje tak, jak powinien. Tu każde uderzenie,
każdy trzask i każdy instrument znajduje się w odpowiednim miejscu. Zawodzący
wokal nadaje utworom urokliwego charakteru, smyki w tle łamią serca słuchaczy
("Ironworks"), a żywe klawisze potrafią wywołać promyk słońca ("No
Eyes"). Baths, niczym czarnoksiężnik, gra na emocjach, bo słuchając
wszystkich nagrań z Obsidian można
stać się niewolnikami tych melodii. Urokliwe, ładne i w gruncie rzeczy smutne.
7.5
***
Cut Copy - Free Your Mind
2013, Modular
Lepiej niż na Zonoscope,
dużo słabiej niż w przypadku dwóch pierwszych albumów. Cut Copy daleko do formy
z chociażby 2008 roku, ale pewna iskierka jest. Na razie kopiują samych siebie
z dawnych czasów plus jakieś dziwne zainteresowanie klimatami z Haçiendy. Mało
jest dobrych momentów na Free Your Mind.
Największym chyba tylko to, że Australijczykom się po prostu chciało. Co wypada
najlepiej? Te najkrótsze kompozycje: "Inth the Dessert", "Above
the City", "The Waves" oraz "In Memory Capsule", gdzie
tytuł naprawdę jest bardzo wymowny. Cut Copy cofnęli się do połowy pierwszej
dekaty XXI wieku i brzmią jak na In Ghost
Colours. A poza tym jest radośnie i jakoś karaibsko. Brakuje tylko palm i latających nad muzykami papug. Może
na koncertach zaprezentują się lepiej? Tak przecież było po wydaniu Zonoscope na Open'er Festivalu. Póki co
nie za specjalnie.
3.5
***
Small
Black – Limits Of Desire
2013, Jagjaguwar/Warner
New Chain rządziło. Rok 2010 ogólnie można
było podpiąć pod dokonania Small Black. Właśnie tamtym długograjem Small Black
skradli serca wszystkich chillwave'owych fanów. No, ale nie ma się co dziwić,
bo w tamtych czasach sam gatunek był bardzo
gorącym towarem. A Limits Of Desire? Cóż, za wiele się nie zmieniło. Nadal
mamy główny akcent zatrzymany na rozmarzonych latach osiemdziesiątych, nadal
jest czarująco i łagodnie, a niemal astralne wokale sprawiają, że słuchacz
rozpływa się w błogości brzmienia. Jest tylko jedno ale - czy jeszcze tego
potrzebujemy? Praktycznie wszyscy wielcy
chillwave'u poszli inną drogą. Small Black wydają się być wierni poglądom,
a to ma swoje i dobre, i złe strony. Dobre to ten, że wiemy, co dostaniemy. A
złe? Hm, jednak mogłoby być trochę ciekawiej. Bo Limits Of Desire lekko usypia monotonią. Mało się dzieje i to
największy mankament.
6
***
Smith Westerns – Soft Will
2013, Mom + Pop Music
Z Soft Will miałem taki problem, że jak
słuchałem tej płyty praktycznie cały czerwiec i lipiec, tak totalnie nie
potrafiłem się na niej skupić. Niby było bardzo ładnie, niby patetycznie (ale z
gracją), niby instrumentalnie-emocjonalnie, trochę w stylu Spiritualized,
bardziej Tindersticks, a już bliźniaczo do Grizzly Bear (z ostatniej odsłony). Taka
to ładna muzyka, z łatwością przechodząca przez wszystkie organy i części
ciała, ale jednocześnie szybko zeń wychodząca. Jest dostojnie, tak, jak Smith
Westerns powinni brzmieć za kilka lat, a nie chwilę po nagraniu przebojowego Dye it Blonde.
Soft Will oczywiście perełki posiada, jak
chociażby "Best Friend", "Varsity" czy "Only
Natural", ale chyba wolałem tamtych gówniarskich Smith Westerns. Ponoć
każdy dorasta, fakt, ale czasem warto zostać brzmieniowym gówniarzem (patrz:
Superchunk).
6
***
Tom Odell -
Long Way Down
2013, Sony
Z
ogromnej chmury mały, niemalże tyciuni deszcz. Hype na Toma był przeogromny,
szczególnie w Polsce, bo w Anglii i Stanach Long
Way Down nie zostało przyjęte z TAKIM rozmachem. Debiutancki album Toma
Odella jest, mówiąc najłagodniej, średni. Średni w "ch...", jak by to
powiedziała obecna młodzież w czapka z napisem NE. Dobra, jest dramatycznie
gówniany. Pianino, klawisze, wszystkie te falsety, stadionowy feeling, chóralne
zaśpiewy tu, ckliwe ballady tam, a jeszcze gdzieś znajdzie się jakiś
wielkomiejski, country-podobny muzyczny zawijas. No normalnie Rufus Wainwright
nowego pokolenia, jakaś jego nieletnia kopia. Gdyby pisanie o Long Way Down w czasie, kiedy ta płyta
wychodziła, było czynnością przyjemną, pewnie recenzja byłaby dłuższa i nie
znalazła się przy okazji nadrabiana zaległości. Jasne, o Long Way Down można napisać pewnie z sześciostronicowy esej, jak
koszmarna jest to płyta, ale... właściwie po co? Wiem jedno: znienawidzonemu
chomikowi bym jej nie puścił. I niech nikt nie mówi, że to muzyka niezależna. Jest tak samo alternatywna jak wypociny Makowieckiego,
Podsiadło, Fismolla, Zalewskiego, Brodki, Bokki, Kari i innych komercyjnych
wykonawców. A sama muzyka? Cóż, gwałt na
klawiszach.
0
***
Piotr Strzemieczny
"Jest tak samo alternatywna jak wypociny Makowieckiego, Podsiadło, Fismolla, Zalewskiego, Brodki, Bokki, Kari i innych komercyjnych wykonawców."Komercja-działalność nastawiona jedynie na osiągnięcie zysku."
OdpowiedzUsuńBardzo komercyjne,naprawdę.Dziwne,że mało kto o nich słyszał.Niektórzy sięgają po Trójkę,Czwórkę,Zet Chilli-chyba największym komplementem dla artysty jest to,by jak najwięcej osób mogło o nim usłyszeć.Jak Pan to sobie wyobraża?Jak ludzie mają usłyszeć o danym zespole?Z radia,patrz audycja Agnieszki Szydłowskiej.Zapewniam,że osoby/zespoły,które Pan wymienił nie są nastawione tylko i wyłącznie na osiągnięcie zysku.Robią to,bo lubią to robić,robią to z pasji,mają talent.Widzę,że coraz mniej kompetentne osoby piszą recenzje na tej stronie.Mała rada:Proszę się zapoznać z tematem i podążać za strumieniem świadomości.Pozdrawiam.
Zapewniam,że osoby/zespoły,które Pan wymienił nie są nastawione tylko i wyłącznie na osiągnięcie zysku - nie? cóż, a brzmią.
UsuńRobią to,bo lubią to robić,robią to z pasji,mają talent - udział w talentshow nie świadczy o tym, że ma się talent. ta muzyka zresztą też.