sobota, 4 stycznia 2014

Zaległości recenzenckie #11: DJ Rashad, Dorian, Fort Romeau, Sky Ferreira, Wovoka


W kolejnej części nadrabiania zaległości recenzje albumów, które przygotowali: DJ Rashad, Dorian, Fort Romeau, Sky Ferreira oraz Wovoka.



DJ Rashad – Double Cup
2013, Hyperdub/SeeYouSoon.pl

Pieczołowicie przygotowywani epkami I Don’t Give A Fuck oraz Rollin’, wreszcie możemy delektować się pełnoprawnym debiutem Rashada Hardena. Producent nie traci czasu na wypełniacze i częstuje nas doprawionym samplowymi łakociami towarem z najwyższej footworkowej półki, tworząc pewnego rodzaju niemożliwy do zdarcia soundtrack do hedonistycznych melanży. Jak po sznurku lecą dance’owe sztosy: zaczynając od opartego na klawiszowym wzorze „Feelin’”, przechodząc do ekstatycznego „Show U How”, a potem do roszczącego sobie prawo do futurystyczno-hip-hopowego mariażu „Pass That Shit”. I tak do końca Double Cup – nie ma nawet chwili wytchnienia i spoczynku, bo dźwiękowe bangery rozkazują bezustanny taniec. A poza tym walorem warto wsłuchać się w równie wymiatającą tkankę tych numerów. Gorąco zachęcam do spożywania. 
Kup płytę: SeeYouSoon.pl

7.5

***

Dorian – Midori
2013, Felicity

Czasem warto zaufać intuicji i postawić na coś zupełnie nieznanego. Tak naprawdę nic o tym gościu nie wiem. Nie znam nawet jego prawdziwego imienia i nazwiska! Wiem tylko, że jest japońskim producentem fajowej elektroniki. Myśląc Midori słyszę lounge’ującego Akufena wpadającego w objęcia zagmatwanej vapor-wave’owej estetyki, nad którymi z notesikiem czuwa Max Tundra. Całość jest frapująca i rodzi wiele ciekawych asocjacji (weźmy na przykład otwierające „Lost Seasons”, brzmiące jak subtelny tribute dla Since I Left You, a zwłaszcza dla „Tonight”). Cały długograj brzmi zadziwiająco świeżo, melodyjnie i trafnie oddaje ducha internetowych czasów, choć mam świadomość, że to jeszcze nie są kompozycje aspirujące do miana perfekcyjnych. Niemniej jednak mało jest takich albumów, dlatego Dorian to kolejny japoński producent obok takich postaci jak Yasutaka Nakata, Towa Tei czy Kido Yoji, który zasługuje na docenienie i szacun. 

7

***

Fort Romeau – Stay/True EP
2013, Ghostly International

Ten młody producent z UK jest już znany polskiej publiczność, a to dzięki jego całkiem niedawnemu występowi w Café Kulturalna. Pamiętamy też o jego pełnometrażowym tech-house’owym debiucie Kingdoms. Ta wiedza się przydaje, bo na tegorocznym wydawnictwie Michael Greene w zasadzie podąża obraną już ścieżką, choć momentami lekko z niej zbacza. Widać to w otwierającym „Stay/True”, gdzie pobrzmiewają echa Moroderowych patentów, wcześniej nie obecnych w gatunkowym kufrze producenta. Możliwe, że drugi indeks też nieśmiało czerpie z E=MC² — w każdym razie „Your Light” to absolutny parkietowy killer, sprawdzający się niemal w każdych klubowych warunkach. Najmniej leży mi „And Now”, choć to również przyjemny groover, za to najbardziej zamglony „Together” to trafione zakończenie epki. Konkretyzując: Fort Romeau nie traci kontaktu i dalej dostarcza fajnych numerów do tańca. Tak trzymać ziom. 

6.5

***

Sky Ferreira – Night Time, My Time
2013, Capitol

Nie wiem, co się porobiło z tą dziewczyną. Jeszcze jakiś czas temu co chwilę podrzucała uber-popowe single (czy to był „99 Tears”, czy nawet zeszłoroczny „Everything Is Embarrasing”), a to co ma miejsce na Night Time, My Time jawi się jakimś mało śmiesznym żartem albo kiepskim trollowaniem. Z wielkim trudem przyszło mi przesłuchanie, nie mówiąc już o swobodnym słuchaniu całego krążka, którego nie można określić innymi epitami poza takimi typu: nudny, toporny, ciężkostrawny, zamulający. Nie ma na nim ani bezczelnie uzależniających melodii, ani kradnących przestrzenie świadomości, ekstatycznych refrenów, wreszcie nie ma oryginalnych, producenckich sztuczek, podwyższających wartość materiałową. Może tylko ze 3-4 piosenki zaliczyłbym na plus (z czego „I Blame Myself” jest tylko spoko). Reszta niestety nie prezentuje niczego dobrego. Z tą okładką też raczej nie wyszło. Wielka szkoda.

4

***

Wovoka – Trees Against The Sky
2013, Lado ABC

Nie wiem, jak się czujecie w temacie tzw. „tradycyjnej amerykańskiej piosenki” albo w temacie korzennego blues’a, ale mnie trochę to odrzuca. Tym bardziej cieszę się, że kwartet Wovoka na swoim Trees Against The Sky postanowił zredefiniować i ukazać w nieco innym świetle niektóre standardy. Zespół odniósł się do wytrawnego jazzu („John The Revelator” lub „Keep Your Lamp Trimmed And Burning”), oraz blues-rocka („I'm Gonna Run To The City Of Refuge” albo „It's Nobody's Fault But Mine”), i dzięki tym stylistykom, uzupełnionym surowym wokalem Mewy Chabiery, przypominającym trochę Patti Smith, trochę PJ Harvey, a może nawet trochę Janis Joplin, udało mu się stworzyć dość ponury, ale brzmiący zdecydowanie ciekawie zestaw krwistych numerów. Jeśli też macie podobny stosunek do bluse’a jak ja, to sięgajcie po Wovokę. 
Kup płytę: sklep Lado ABC

6.5

***

Tomasz Skowyra

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.