wtorek, 28 stycznia 2014

Recenzja: Warpaint - Warpaint



WYDAWCA: Rough Trade
WYDANE: 20 stycznia 2014


Nie było trudno wyobrazić sobie potencjalną klęskę, jaką mogło ponieść Warpaint. The Fool, nawet jeśli nie odkrywało nowych muzycznych horyzontów, zwyczajnie czarowało tym, jak bardzo te kameralne, proste piosenki kipiały od emocji, smutku i złamanych serduszek. Bez trudu byłbym w stanie wyobrazić sobie dziewczyny w sytuacji analogicznej do zespołu z iksami, który przyjęty równie ciepło, swoją drugą płytą udowodnił, że emocjonalny maksymalizm i dźwiękowy minimalizm nie jest patentem działającym w nieskończoność. Warpaintowski self-titled, będąc jednocześnie rzeczą bardzo Warpaintową, w dużej mierze pokazuje zespół poszukujący i, nawet jeśli znowu nie będą to rejony już nieprzegrzebane przez innych, bez problemu broniący się i na swój sposób oryginalny. 


Co rzuca się w uszy przy okazji pierwszego kontaktu z materiałem to brak potencjalnych hitów. Jeśli coś zapada w pamięć to bardziej rytmy, klawiszowe melodyjki niż refreny. Trudno powiedzieć, czy to w większym stopniu wada, czy zaleta, bo w kategorii stricte-piosenkowej przytrafiły im się tutaj zarówno skarby („Feeling Right"), jak i rzeczy sprawiające wrażenie boleśnie przewidywalnych („Love is to die”). Co zostało to klimat, jeszcze mocniej, niż wcześniej wpychający w najciemniejszy kąt pokoju, charakterystyczne harmonie wokalne, szlachetna oszczędność. Nie wiem, jak duża zasługa w tym siedzącego za gałkami Flooda, ale zarówno na powierzchni, jak i w upchniętych na gorzej słyszalnych ścieżkach, całkiem sporo mamy tutaj jakiejś przygodowo-eksperymentatorskiej żyłki. 

„Hi” przywodzi na myśl to, co na swojej solówce robił Thom Yorke. Nawiedzone „Disco/Very” po przejęciu mikrofonu przez Angusa Andrewa (chociaż punkowe w niespotykanym wcześniej stopniu) spokojnie znalazłoby miejsce na ostatnim albumie Liars. „Go In”, gdyby nie psychodeliczne podbarwienia pałętającej się gdzieś z tyłu elektroniki, brzmiałby jak odkopany przez jakiegoś archeologa standard jazzowy. Z rzeczy bardziej typowych, rozwijający się do pewnego momentu bardzo standardowo „Drive” osiąga na wysokości trzeciej minuty poziom intensywności i piękna, który plasuje ten numer w ścisłej Warpaintowej czołówce. 

Nowy długograj Warpaint jest płytą trudną do jednoznacznej oceny. Malkontenci mogą pokręcić noskami, zarzucić asekuranctwo, że były ładne piosenki i zamiast robić jeszcze ładniejsze, robią coś innego. Może mają rację, ale dalej ta muzyka kipi od pomysłów i zyskuje z każdym następnym przesłuchaniem. I dalej śpiewając o tym samym chce się im wierzyć. 

7

***

Mateusz Romanoski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.