WYDAWCA: Rough Trade
WYDANE: 20 stycznia 2014
Nie było trudno wyobrazić sobie
potencjalną klęskę, jaką mogło ponieść Warpaint. The Fool, nawet jeśli nie odkrywało nowych muzycznych horyzontów, zwyczajnie
czarowało tym, jak bardzo te kameralne, proste piosenki kipiały od
emocji, smutku i złamanych serduszek. Bez trudu byłbym w stanie
wyobrazić sobie dziewczyny w sytuacji analogicznej do zespołu z
iksami, który przyjęty równie ciepło, swoją drugą płytą
udowodnił, że emocjonalny maksymalizm i dźwiękowy minimalizm nie
jest patentem działającym w nieskończoność. Warpaintowski
self-titled, będąc jednocześnie rzeczą bardzo Warpaintową, w dużej
mierze pokazuje zespół poszukujący i, nawet jeśli znowu nie będą
to rejony już nieprzegrzebane przez innych, bez problemu broniący
się i na swój sposób oryginalny.
Co rzuca się w uszy przy
okazji pierwszego kontaktu z materiałem to brak potencjalnych hitów.
Jeśli coś zapada w pamięć to bardziej rytmy, klawiszowe melodyjki niż
refreny. Trudno powiedzieć, czy to w większym stopniu wada, czy
zaleta, bo w kategorii stricte-piosenkowej przytrafiły im się tutaj
zarówno skarby („Feeling Right"),
jak i rzeczy sprawiające wrażenie boleśnie przewidywalnych („Love
is to die”). Co zostało
to klimat, jeszcze mocniej, niż wcześniej wpychający w
najciemniejszy kąt pokoju, charakterystyczne harmonie wokalne,
szlachetna oszczędność. Nie wiem, jak duża zasługa w tym
siedzącego za gałkami Flooda, ale zarówno na powierzchni, jak i w
upchniętych na gorzej słyszalnych ścieżkach, całkiem sporo mamy
tutaj jakiejś przygodowo-eksperymentatorskiej żyłki.
„Hi”
przywodzi na myśl to, co na
swojej solówce robił Thom Yorke. Nawiedzone „Disco/Very”
po przejęciu mikrofonu przez Angusa Andrewa (chociaż punkowe w
niespotykanym wcześniej stopniu) spokojnie znalazłoby miejsce na
ostatnim albumie Liars. „Go In”, gdyby nie psychodeliczne
podbarwienia pałętającej się gdzieś z tyłu elektroniki, brzmiałby jak odkopany przez jakiegoś archeologa standard jazzowy.
Z rzeczy bardziej typowych, rozwijający się do pewnego momentu
bardzo standardowo „Drive” osiąga
na wysokości trzeciej minuty poziom intensywności i piękna, który
plasuje ten numer w ścisłej Warpaintowej czołówce.
Nowy
długograj Warpaint jest płytą trudną do jednoznacznej oceny.
Malkontenci mogą pokręcić noskami, zarzucić asekuranctwo, że były
ładne piosenki i zamiast robić jeszcze ładniejsze, robią coś
innego. Może mają rację, ale dalej ta muzyka kipi od pomysłów i
zyskuje z każdym następnym przesłuchaniem. I dalej śpiewając o
tym samym chce się im wierzyć.
7
***
Mateusz Romanoski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.