Alcest w Hydrozagadce, foto. Joanna Tokarska/Archiwum FYH! |
Rzadko bywa tak - nawet gdy jestem zachwycony koncertem - że po powrocie do domu od razu puszczam te same numery, które przed chwilą leciały na żywo. Tak właśnie było po występach Fauns, Hexvessel i Alcest w stołecznej Hydrozagadce.
Mija właśnie kilka ładnych dni, a ja nadal puszczam sobie do śniadania przeboje ze świeżo wydanej płyty Shelter, do której przekonałem się tak naprawdę dopiero podczas występu Alcest. Ale od samego początku.
Jak już na każdym koncercie w Hydrozagadce, tak i teraz muszę przyznać, że nagłośnienie było bardzo dobre. Każdy zespół był ukręcony w sposób adekwatny do swojej muzyki, dlatego wszystko brzmiało naturalnie. No, po prostu tak, jak powinno być. Drugą przyjemnością, jakże ważną dla każdego uczestnika, był brak obsuwy, do czego przyzwyczaja nas od jakiegoś czasu i klub, i organizator - Post-Rock PL. Już parę minut po 19 na scenie pojawili się The Fauns. Ciepłe, słodkie, a jednocześnie smutne i melancholijne melodie Brytyjczyków uzupełniał przyjemny, może nieco czarujący śpiew wokalistki, Alison Garner. I brzmieniowo, i muzycznie można było zauważyć mocne inspiracje korzennym shoegaze'em, chociaż, mimo że jestem wielbicielem tego gatunku, nie było słychać jakiejś różnicy między utworami puszczanymi z komputera i na żywo. I nawet jeśli był to ładny występ, to po kwadransie można było poczuć lekki przesyt materiałem. Coś jakby dwa czy trzy numery były grane w kółko przez blisko czterdzieści minut.
Jako drudzy, na scenę wyszli Finowie z Hexvessel. Dla mnie to była już druga okazja usłyszeć ich na żywo, dlatego już przed rozpoczęciem koncertu stałem pod sceną i z niecierpliwością czekałem na rozpoczęcie występu. Porównując do pierwszego koncertu, tym razem śmiało mogę powiedzieć, że stał na wyższym poziomie - i nagłośnieniowo, i frekwencyjnie. Muzycznie i wizualnie ten występ był tak wkręcający, że od początku do końca chyba na pół metra nie odszedłem spod sceny. To była prawdziwa doomfolkowa magia, opowiadająca tajemnice nocy i lasów; to była psychodelia i nawiązanie do natury. Niestety nie zagrali nic z mojej ulubionej, pierwszej płyty, no ale nie byli headlinerami, mają dużo więcej aktualnego materiału, więc nie wypada nawet marudzić. No i gwiazda wieczoru, czyli Alcest.
Idąc na koncert byłem nieco rozczarowany nową płytą, chociażby dlatego, że już nie ma ani żadnego ciężkiego dźwięku, ani darcia, a ja zawsze lubiłem Alcest jak najbardziej za to połączenie białego i czarnego - shoegaze’u i black metalu. Pozostawał z tego powodu lekki niedosyt, że nie ma już tego "starego, dobrego Alcest". Ale koncert odmienił mój punkt widzenia. Zespół się nie zmienił, zmieniły się emocje. Smutek i melancholia już nie są głównymi tematami ich twórczości. Wyszło słońce, zrobiło się ciepło. A sam koncert? Nie zabrakło starych numerów. Była okazja usłyszeć na żywo takie genialne dzieła jak "Percees de Lumiere", "Sur l’ocean Couleur" czy mój ulubiony "Souvenirs d’un Autre Monde". Ten zespół po sześciu latach słuchania nie przestaje mnie czarować i nie mam zamiaru przestawać słuchać ani pierwszej raw black metalowej demówki, ani ostatniej, lekkiej płyty, ani przyszłych dzieł Neige’a i chłopaków. Klasa sama w sobie
***
Demian Kotula
Zobacz także:
Fotorelacja: Alcest, Hydrozagadka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.