Paulina Przybysz w nowym wcieleniu wypada bardzo obiecująco.
Gdy w 2001 roku powstawało Sistars, w Polsce taka formacja jawiła się jako nowość. Dlatego nie mogło dziwić, że zespół sióstr Przybysz został tak dobrze przyjęty przez wielu słuchaczy, zarówno tych mniej, jak i bardziej wymagających. Nowa odsłona Pauliny Przybysz to kolejny krok w zabawie soulu z r’n’b i popem, a trzeba dodać, że to krok dojrzały. Sama artystka, odkąd zaczęła publicznie występować z siostrą, dorosła. Dwukrotnie została mamą, stworzyła projekt Pinnawela oraz udzieliła się w „Morowych Pannach”.
Wszystkim tym pokazała nam, że nie potrafi
usiedzieć na miejscu i nie jest w stanie obyć się bez śpiewania. Bardzo mnie to
cieszy, gdyż już ponad dekadę temu zauroczyły mnie głosy obu sióstr Przybysz.
Ritę Pax, poza Pauliną, tworzą związani z
Newest Zealand bracia Zalewscy – Piotr i Paweł , Remek Zawadzki oraz działająca
z Brodką i Noviką Katarzyna Piszek. Podkłady muzyczne to cała gama dźwięków,
nie tylko pochodzących od standardowych instrumentów, czyli wiolonczeli, basu,
pianina, perkusji, ale i przedmiotów domowego użytku, które świetnie spisały
się w wybijaniu rytmu.
Najbardziej znanym i chyba najmniej do mnie
przemawiającym utworem tego albumu jest „Brain”. Możliwe, że spowodowało to
zbyt częste eksploatowanie kawałka przez takie stacje radiowe jak chociażby „Trójka”,
chociaż nie przeczę, że jest to ciekawy i dość oryginalny utwór, który idzie w
bardziej południowoamerykańskie rejony muzyczne.
Ale już następny „I On You”, bardziej
radosny, z przewrotnym tekstem i rytmem jak do marszu (nawet słychać werble),
jest dużo lepszy. Pod koniec utworu seksowny głos Pauliny przeciąga się leniwie
po pięciolinii niczym kot na dachu.
Najlepszy i najbardziej na światowym
poziomie jest utwór „Sweet Blanc”, z genialnymi klawiszami i bassem otulającym
głos Pauliny niczym ciepła kołderka. Momentami brzmienie kojarzy mi się z
niektórymi utworami Alicii Keys. Świetnie wypada również „Psycho Soul”. Nie
tylko z nazwy bardzo soulowy, z niemal gospelowymi chórkami i bardzo wyraźnym
domowym pianinem. Obdarzony świetną dynamiką, przez co dobrze sprawdzi się nie
tylko na kanapie ale i parkiecie.
Nigdy nie pomyślałabym, że „The Pretender”
Foo Fighters może brzmieć tak zmysłowo i, mimo prawie dwukrotnie wolniejszego
tempa, nadal nie stracić swojej energii. Tak jak nie lubię coverów, tak ten
jest dla mnie po prostu piękny - z
genialną aranżacją muzyczną i boskim głosem Pauliny.
7.5
Agnieszka Strzemieczna
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.