Polecamy koncert Emiki w Basenie.
Wbrew okładce tegorocznego albumu
DVA (taka z solidną dawką purpury i zarazem
nie Kixnare) Emika to nie siostra Kasi Nosowskiej i jeśli tylko wpadniecie w
ten weekend do Basenu, zobaczycie w jej wykonaniu prawdziwie kobiece granie.
Dla nadużywających słowa
„eklektyzm” istnieją podobno osobne kotły w piekle, lecz trudno, zaryzykuję je
dla Emiki
– kocioł tej Angielki o czeskich korzeniach to dubstep w odmianie damskiej/niegroźne
eksperymenty z klasyką/ambient (tu redaktor W. polemizowałby…)/trip hop – głównie
w manierach wokalnych. Ot i całe piękno elektroniki.
Zresztą wyjątkowo ciekawą lekturą
okazuje się portfolio artystki, rozdział inspiracje: Mahler, główny motyw z
Doktora Who – te akurat w kontekście jej debiutu nazwanego zwyczajnie Emika. Nie jest tajemnicą, że debiut ów
miała ta pani lepszy (w sensie: świeższy, ciekawszy, zwyczajnie fajniejszy, nawet
vox populi liczone wejściami na jutjubie się zgadza) aniżeli tegoroczna DVA, ale po pierwsze takie smaki jak
„Double Edge” i tak pójdą – tudzież wymusi się je na bisach, a po drugie płyty
mniej udatne wypadają często lepiej na żywo niż te cacka studyjne... kto wie, a
nuż artyści bardziej się do nich przykładają. W tym wypadku mamy podwójnie na
co liczyć: Emika dzień później wystąpi na Sacrum Profanum z interpretacjami
Lutosławskiego, a więc może czuje do nas trochę mięty i ujścia tych ambicji
można oczekiwać także podczas stołecznego występu. A jak się poszczęści, zapomni
zagrać ten koszmar każdego melomana, jakim prędzej czy później stają się covery
„Wicked Game”.
Mówią, że Emika to pierwsza dama
dubstepu. Według znanego porzekadła damy dzielą się na damy, trochę damy i nie
damy: liczymy że ta trochę da.
Jacek Wiaderny
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.