czwartek, 19 września 2013

Wywiad: "To było jak utrata dziewictwa" || Emika ||


Już w tę sobotę w warszawskim klubie Basen wystąpi Emika. Z okazji tego wydarzenia rozmawialiśmy z tą mieszkającą w Berlinie brytyjską producentką i wokalistką. Poniżej przeczytacie co miała nam do przekazania, opowiadając m.in. o swoich ciężkich początkach w stolicy Niemiec.


Wojciech Irzyk: Ema, nie wiem czy wiesz, ale twój warszawski występ będzie miał miejsce w basenie. Takim prawdziwym, gdzie parkiet znajduje się w starym zbiorniku. Myślę, że to będzie dla ciebie dość ciekawe wydarzenie.



Emika: Nie wiedziałam. Zapowiada się ciekawie.



Chciałbym, żebyś mi trochę na początku opowiedziała, jak znalazłaś się na stażu w Ninja Tunes (dalej jako NT)? Znałaś kogoś tam?



Kiedy studiowałam w Bath na wydziale Creative Music Technology, musieliśmy odbyć staż w miejscu związanym z naszym kierunkiem. Już wcześniej byłam pochłonięta tym, co reprezentowało NT i bardzo chciałam pracować właśnie tam. Zobaczyć, jak to wygląda od środka. Skontaktowałam się z nimi i po krótkiej rozmowie kwalifikacyjnej, przyjęli mnie. Byli bardzo wyluzowani i mili dla mnie. Bardzo fajni ludzi.


Staż tam pewnie był marzeniem?


Tak. Jak mnie przyjęli to chciałam wybiec na ulice i krzyczeć ze szczęścia.


Jesteś teraz w Berlinie?


Tak.


Jak będą wyglądały twoje najbliższe dni?


Zaczynam trasę w Holandii, potem jadę do Francji, później Warszawa i Kraków, Kijów, tydzień w Rosji... gram tam chyba wszędzie (śmiech). Tak będzie wyglądało moje kilkanaście następnych dni.


Będziesz w Czechach?


Tak, później jadę do Brna, w którym nigdy nie byłam. Grałam w Pradze, ale tam jeszcze nie. Z czego bardzo się cieszę i jestem strasznie podekscytowana, bo teraz, kiedy zna mnie więcej ludzi, mogę grać w mniejszych miastach. Nie tylko stolicach. Chyba w przeciwieństwie do wielkich gwiazd popu, które grają w największych miejscach.


Brno nie jest takie małe. Myślę, że dobrze cie tam przyjmą.


To dobrze!


Swoją wokalną karierę zaczęłaś u nagrywając z duetem MyMy. Jak doszło do tej współpracy?


Lee z MyMy poznałam przez Finka, który był jego bardzo dobrym przyjacielem. Lee nagrywa i mieszka w Berlinie, gdzie z kolei poznałam Nicka Höppnera z wytwórni Ostgut Ton, w której MyMy nagrywali. W gruncie rzeczy wszystko wyszło poprzez znajomych znajomych. Miałam szczęście, że chłopaki szukały wokalistki do swoich nagrań. Często tak to działa w przemyśle muzycznym. Ktoś cie poleci przyjacielowi, ten powie komuś innemu.


Wiemy, że przeprowadziłaś się do Berlina. Czemu to zrobiłaś? Londyn przecież stolica muzyki elektronicznej. Berlin też, ale tam jest inaczej. Tam rządzi techno. Czy ten rodzaj muzyki pokochałaś dopiero mieszkając tam?


Jeśli chodzi o Londyn, to tam tylko pracowałam przez pewien czas. Zawsze byłam bardziej związana z Bristolem, gdzie studiowałam i z tamtejszą sceną dubstepową. Nie wiedziałam nic o techno. Dużo zmieniło się, kiedy byłam bardzo chora. Prawie umarłam. Wtedy doświadczyłam tego, że lekarze nie zawsze ci mogą pomóc... Czasem dzieje się wprost przeciwnie, medycyna potrafi być bardzo niebezpieczna. Po tym wszystkim skończyłam studia, zostałam z długiem w banku i nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Byłam bardzo rozbita. Szczęściem w nieszczęściu było to, że mój bank zaoferował mi bardzo tanie loty do Europy. Nie chciałam jechać do miast, w których już byłam, więc wybór padł na Berlin. Pojechałam tam na swoje urodziny, żeby uciec od tego wszystkiego. Okazało się, że Berlin bardzo przypominał mi Pragę, do której często jeździłam z mamą jako dziecko do naszej czeskiej rodziny. Poza tym strasznie spodobał mi się język niemiecki oraz sami Niemcy i ich pewność w komunikacji. I postanowiłam nauczyć się tego języka. Poznałam w jeden tydzień mnóstwo cudownych ludzi. Kiedy wróciłam do domu, natychmiast zaczęłam szukać pracy w Berlinie. Tak zostałam, trochę szczęśliwie, opiekunką do dzieci. Niestety, mieszkałam z rodziną w zachodnim Berlinie, gdzie nic się nie dzieje. Wolałam być wśród artystów w modnej wschodniej części. Z tą rodziną mieszkałam pół roku. Nauczyłam się w tym czasie podstaw języka, po czym dostałam staż i później pracę w Native Instruments. To mnie tak naprawdę ukształtowało, bo wcześniej nic nie wiedziałam o tamtejszej scenie muzycznej, o samym techno. Wtedy moje pojęcie o muzyce się zmieniło diametralnie. I dopiero wtedy NT postanowili wydać moją muzykę. Co prawda od dawna prezentowałam im swoje produkcje, ale dopiero kiedy trochę zmieniłam swój styl, oni zmienili zdanie i od razu zaproponowali mi kontrakt.

Jeśli chodzi o sam Berlin to wspaniale się tu mieszka, ale trzeba mieć respekt przed tym miejscem. Dużo ludzi tu przyjeżdża, bo to jest modne i fajne. Trochę mnie to irytuje. Jednak wielu z nich bierze stąd dużo, ale nie daje nic w zamian. Nie uczy się języka, nie interesuje ich to, co się tu naprawdę dzieje. Język dla mnie jest jedną z najważniejszych rzeczy.


Właśnie chciałem cię o to zapytać. Jak mieszkańcy Berlina cie przyjęli. Dużo się mówi o tym, że berlińczycy nie lubią obcych, turystów. Dlatego twoja historia jest tym bardziej niezwykła. Zawdzięczasz to wszystko ciężkiej pracy. Prawda?


Tak! Ale co ciekawe, długo nie mogłam znaleźć tu prawdziwych przyjaciół. Dopiero jak zaczęłam mówić, że jestem Czeszką to wtedy ludzie trochę inaczej na mnie patrzyli. Woleli miłą Czeszkę, niż kolejną angielską dziewczynę. Czasem nawet kłamałam, że urodziłam się w Pradze (śmiech). Ale zawsze nastawała chwila, kiedy musiałam się przyznać, że urodziłam się w Anglii i jestem tylko w połowie Czeszką.


Twój drugi album DVA jest dużo spokojniejszy i mniej dubstepowy od pierwszego. Bardziej na nim słychać twoje zainteresowanie klasycznym śpiewem i smyczkami. Co wpłynęło na tę zmianę. Tylko Berlin?


Wszystko, co znajduje się na tym albumie, pochodzi z mojego serca, w którym siedzi cała moja pasja i miłość do muzyki. Moje inspiracje pochodziły właśnie stamtąd, skąd biorą się wszystkie moje pragnienia i uczucia. Są one czymś zupełnie przeciwnym do ludzkiego Ego i ambicji, którymi się kierowałam na pierwszym albumie. Wtedy chciałam za wszelką cenę udowodnić swoje umiejętności, że potrafię stworzyć ciężkie, mroczne nagrania, tak jak to robili wszyscy chłopcy na tej scenie. Oni byli moją konkurencją i musiałam ich pobić. Nie chodziło o to, kto jest bardziej emocjonalny, tylko silniejszy. Kiedy miałam dwadzieścia lat, chciałam być silniejsza, fajniejsza i bardziej mroczna od chłopaków. Wtedy środowisko mnie kształtowało. Ale kiedy zaczęłam podróżować, zwiedzać różne kraje od USA po Rosję, uczyłam się różnych kultur i kontrastów między nimi. Szczególny wpływ na mnie miało poznanie ludzi ze wschodniej Europy. Wtedy dotarło do mnie, że nie tylko jestem Brytyjką, ale również Czeszką. Może to też przez to, że jestem coraz starsza i lepiej rozumiem moją matkę i jej wschodnie korzenie. Rozumiem przez to więcej rzeczy. Przestało mi tak zależeć na sukcesie i rywalizacji. Bardziej zaczęłam myśleć o swoich fanach, o ludziach. Ponadto cały album DVA napisałam w kilkunastu różnych krajach, co dodatkowo miało duże znaczenie. Tak to wygląda. Na pierwszej płycie chodziło o rywalizacje, o realizowanie marzeń. Istotą drugiej są uczucia, emocje, życie i ludzie. 


Prawdę mówiąc, wyraźnie to widać porównując te dwa albumy. Pierwszy jest esencją elektroniki z Bristolu, a drugi wydaje się być muzyką z całego świata. Powiedz mi, czy lubisz występy na żywo?


Tak, uwielbiam, uwielbiam! Ale na samym początku byłam bardzo nieśmiała. Bałam się wzroku innych ludzi, bałam się publicznych wystąpień i śpiewania. To było jak utrata dziewictwa. Wiesz, że sex jest dobry i chcesz tego, ale się boisz i nie wiesz, co masz robić. Trochę było tak ze mną i graniem na żywo. Bardzo się tego bałam, ale strasznie chciałam spróbować. Teraz jest to dla mnie bardzo ważne. Wtedy rodzą się moje pomysły. Bardzo lubię również rozmowy z promotorami i dziennikarzami. Lubię odkrywać nowe rzeczy, zdobywać nowe doświadczenia. Właśnie poprzez wychodzenie ze studia i oswajanie się z innym środowiskiem. Tak 
staram się przetrwać jako muzyk.


Wcześniej, gdy moja przyjaciółka usłyszała jedną z twoich nowych piosenek „After The Fall”, która jest moją ulubioną na albumie...


Moją też!


...powiedziała, że jest ona bardzo smutna. Co mi się raczej w niej podoba, bo lubię takie piosenki. Czy uważasz ją za smutna piosenkę?


Tak! Bardzo lubię smutne piosenki. Jeśli chodzi o ten utwór, to podczas jej tworzenia kierowało mną smutne uczucie, ale potrafiłam je przekształcić w piosenkę i taki mój mały taniec. To jest wspaniałe kiedy możesz z emocji stworzyć naprawdę coś pięknego i wspaniałego. Tak więc jestem bardzo oswojona z tym uczuciem. Czasem ważne jest, aby móc odczuwać smutek. Żeby móc być lepszą osobą. Uczyć się na tym.

Rozmawiał Wojtek Irzyk

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.