Już w tę sobotę w warszawskim klubie Basen wystąpi Emika. Z okazji tego wydarzenia rozmawialiśmy z tą mieszkającą w Berlinie brytyjską producentką i wokalistką. Poniżej przeczytacie co miała nam do przekazania, opowiadając m.in. o swoich ciężkich początkach w stolicy Niemiec.
Wojciech Irzyk: Ema, nie wiem czy wiesz, ale twój warszawski występ będzie miał miejsce w basenie. Takim prawdziwym, gdzie parkiet znajduje się w starym zbiorniku. Myślę, że to będzie dla ciebie dość ciekawe wydarzenie.
Emika:
Nie wiedziałam. Zapowiada się ciekawie.
Chciałbym,
żebyś mi trochę na początku opowiedziała, jak znalazłaś się na stażu w Ninja
Tunes (dalej jako NT)? Znałaś kogoś
tam?
Kiedy studiowałam w Bath na wydziale
Creative Music Technology, musieliśmy odbyć staż w miejscu związanym z naszym
kierunkiem. Już wcześniej byłam pochłonięta tym, co reprezentowało NT i bardzo
chciałam pracować właśnie tam. Zobaczyć, jak to wygląda od środka.
Skontaktowałam się z nimi i po krótkiej rozmowie kwalifikacyjnej, przyjęli
mnie. Byli bardzo wyluzowani i mili dla mnie. Bardzo fajni ludzi.
Staż
tam pewnie był marzeniem?
Tak. Jak mnie przyjęli to chciałam wybiec
na ulice i krzyczeć ze szczęścia.
Jesteś
teraz w Berlinie?
Tak.
Jak
będą wyglądały twoje najbliższe dni?
Zaczynam trasę w Holandii, potem jadę do
Francji, później Warszawa i Kraków, Kijów, tydzień w Rosji... gram tam chyba
wszędzie (śmiech). Tak będzie wyglądało moje kilkanaście następnych dni.
Będziesz w Czechach?
Tak, później jadę do Brna, w którym nigdy
nie byłam. Grałam w Pradze, ale tam jeszcze nie. Z czego bardzo się cieszę i
jestem strasznie podekscytowana, bo teraz, kiedy zna mnie więcej ludzi, mogę
grać w mniejszych miastach. Nie tylko stolicach. Chyba w przeciwieństwie do
wielkich gwiazd popu, które grają w największych miejscach.
Brno
nie jest takie małe. Myślę, że dobrze cie tam przyjmą.
To dobrze!
Swoją
wokalną karierę zaczęłaś u nagrywając z duetem MyMy. Jak doszło do tej
współpracy?
Lee z MyMy poznałam przez Finka, który był
jego bardzo dobrym przyjacielem. Lee nagrywa i mieszka w Berlinie, gdzie z
kolei poznałam Nicka Höppnera z wytwórni Ostgut Ton, w której MyMy nagrywali. W
gruncie rzeczy wszystko wyszło poprzez znajomych znajomych. Miałam szczęście,
że chłopaki szukały wokalistki do swoich nagrań. Często tak to działa w
przemyśle muzycznym. Ktoś cie poleci przyjacielowi, ten powie komuś innemu.
Wiemy,
że przeprowadziłaś się do Berlina. Czemu to zrobiłaś? Londyn przecież stolica
muzyki elektronicznej. Berlin też,
ale tam jest inaczej. Tam rządzi techno. Czy ten rodzaj muzyki pokochałaś
dopiero mieszkając tam?
Jeśli chodzi o Londyn, to tam tylko
pracowałam przez pewien czas. Zawsze byłam bardziej związana z Bristolem, gdzie
studiowałam i z tamtejszą sceną dubstepową. Nie wiedziałam nic o techno. Dużo
zmieniło się, kiedy byłam bardzo chora. Prawie umarłam. Wtedy doświadczyłam
tego, że lekarze nie zawsze ci mogą pomóc... Czasem dzieje się wprost
przeciwnie, medycyna potrafi być bardzo niebezpieczna. Po tym wszystkim
skończyłam studia, zostałam z długiem w banku i nie wiedziałam, co ze sobą
zrobić. Byłam bardzo rozbita. Szczęściem w nieszczęściu było to, że mój bank
zaoferował mi bardzo tanie loty do Europy. Nie chciałam jechać do miast, w
których już byłam, więc wybór padł na Berlin. Pojechałam tam na swoje urodziny,
żeby uciec od tego wszystkiego. Okazało się, że Berlin bardzo przypominał mi
Pragę, do której często jeździłam z mamą jako dziecko do naszej czeskiej
rodziny. Poza tym strasznie spodobał mi się język niemiecki oraz sami Niemcy i
ich pewność w komunikacji. I postanowiłam nauczyć się tego języka. Poznałam w
jeden tydzień mnóstwo cudownych ludzi. Kiedy wróciłam do domu, natychmiast
zaczęłam szukać pracy w Berlinie. Tak zostałam, trochę szczęśliwie, opiekunką
do dzieci. Niestety, mieszkałam z rodziną w zachodnim Berlinie, gdzie nic się
nie dzieje. Wolałam być wśród artystów w modnej wschodniej części. Z tą rodziną
mieszkałam pół roku. Nauczyłam się w tym czasie podstaw języka, po czym
dostałam staż i później pracę w Native Instruments. To mnie tak naprawdę
ukształtowało, bo wcześniej nic nie wiedziałam o tamtejszej scenie muzycznej, o
samym techno. Wtedy moje pojęcie o muzyce się zmieniło diametralnie. I dopiero
wtedy NT postanowili wydać moją muzykę. Co prawda od dawna prezentowałam im
swoje produkcje, ale dopiero kiedy trochę zmieniłam swój styl, oni zmienili
zdanie i od razu zaproponowali mi kontrakt.
Jeśli chodzi o sam Berlin to wspaniale się
tu mieszka, ale trzeba mieć respekt przed tym miejscem. Dużo ludzi tu
przyjeżdża, bo to jest modne i fajne. Trochę mnie to irytuje. Jednak wielu z
nich bierze stąd dużo, ale nie daje nic w zamian. Nie uczy się języka, nie
interesuje ich to, co się tu naprawdę dzieje. Język dla mnie jest jedną z
najważniejszych rzeczy.
Właśnie
chciałem cię o to zapytać. Jak mieszkańcy Berlina cie przyjęli. Dużo się mówi o
tym, że berlińczycy nie lubią obcych, turystów. Dlatego twoja historia jest tym
bardziej niezwykła. Zawdzięczasz to wszystko ciężkiej pracy. Prawda?
Tak! Ale co ciekawe, długo nie mogłam
znaleźć tu prawdziwych przyjaciół. Dopiero jak zaczęłam mówić, że jestem
Czeszką to wtedy ludzie trochę inaczej na mnie patrzyli. Woleli miłą Czeszkę,
niż kolejną angielską dziewczynę. Czasem nawet kłamałam, że urodziłam się w
Pradze (śmiech). Ale zawsze nastawała chwila, kiedy musiałam się przyznać, że
urodziłam się w Anglii i jestem tylko w połowie Czeszką.
Twój
drugi album DVA jest dużo
spokojniejszy i mniej dubstepowy od pierwszego. Bardziej na nim słychać twoje
zainteresowanie klasycznym śpiewem i smyczkami. Co wpłynęło na tę zmianę. Tylko
Berlin?
Wszystko, co znajduje się na tym albumie,
pochodzi z mojego serca, w którym siedzi cała moja pasja i miłość do muzyki.
Moje inspiracje pochodziły właśnie stamtąd, skąd biorą się wszystkie moje
pragnienia i uczucia. Są one czymś zupełnie przeciwnym do ludzkiego Ego i
ambicji, którymi się kierowałam na pierwszym albumie. Wtedy chciałam za wszelką
cenę udowodnić swoje umiejętności, że potrafię stworzyć ciężkie, mroczne
nagrania, tak jak to robili wszyscy chłopcy na tej scenie. Oni byli moją
konkurencją i musiałam ich pobić. Nie chodziło o to, kto jest bardziej
emocjonalny, tylko silniejszy. Kiedy miałam dwadzieścia lat, chciałam być
silniejsza, fajniejsza i bardziej mroczna od chłopaków. Wtedy środowisko mnie
kształtowało. Ale kiedy zaczęłam podróżować, zwiedzać różne kraje od USA po
Rosję, uczyłam się różnych kultur i kontrastów między nimi. Szczególny wpływ na
mnie miało poznanie ludzi ze wschodniej Europy. Wtedy dotarło do mnie, że nie
tylko jestem Brytyjką, ale również Czeszką. Może to też przez to, że jestem
coraz starsza i lepiej rozumiem moją matkę i jej wschodnie korzenie. Rozumiem
przez to więcej rzeczy. Przestało mi tak zależeć na sukcesie i rywalizacji.
Bardziej zaczęłam myśleć o swoich fanach, o ludziach. Ponadto cały album DVA napisałam w kilkunastu różnych
krajach, co dodatkowo miało duże znaczenie. Tak to wygląda. Na pierwszej płycie
chodziło o rywalizacje, o realizowanie marzeń. Istotą drugiej są uczucia,
emocje, życie i ludzie.
Prawdę
mówiąc, wyraźnie to widać porównując te dwa albumy. Pierwszy jest esencją
elektroniki z Bristolu, a drugi wydaje się być muzyką z całego świata. Powiedz
mi, czy lubisz występy na żywo?
Tak, uwielbiam, uwielbiam! Ale na samym
początku byłam bardzo nieśmiała. Bałam się wzroku innych ludzi, bałam się
publicznych wystąpień i śpiewania. To było jak utrata
dziewictwa. Wiesz, że sex jest dobry i chcesz tego, ale się boisz i nie wiesz,
co masz robić. Trochę było tak ze mną i graniem na żywo. Bardzo się tego bałam,
ale strasznie chciałam spróbować. Teraz jest to dla mnie bardzo ważne. Wtedy
rodzą się moje pomysły. Bardzo lubię również rozmowy z promotorami i
dziennikarzami. Lubię odkrywać nowe rzeczy, zdobywać nowe doświadczenia.
Właśnie poprzez wychodzenie ze studia i oswajanie się z innym środowiskiem. Tak
staram się przetrwać jako muzyk.
Wcześniej,
gdy moja przyjaciółka usłyszała jedną z twoich nowych piosenek „After The
Fall”, która jest moją ulubioną na albumie...
Moją też!
...powiedziała,
że jest ona bardzo smutna. Co mi się raczej w niej podoba, bo lubię takie
piosenki. Czy uważasz ją za smutna piosenkę?
Tak! Bardzo lubię smutne piosenki. Jeśli
chodzi o ten utwór, to podczas jej tworzenia kierowało mną smutne uczucie, ale
potrafiłam je przekształcić w piosenkę i taki mój mały taniec. To jest
wspaniałe kiedy możesz z emocji stworzyć naprawdę coś pięknego i wspaniałego.
Tak więc jestem bardzo oswojona z tym uczuciem. Czasem ważne jest, aby
móc odczuwać smutek. Żeby móc być lepszą osobą. Uczyć się na tym.
Rozmawiał Wojtek Irzyk
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.