sobota, 13 lipca 2013

Relacja: Heineken Open'er Festival 2013 - dzień III i IV


Przedstawiamy relację z ostatnich dwóch dni Heineken Open'er Festivalu roku pańskiego 2013. Opisy występów These New Puritans, Queens of the Stone Age, Disclosure czy Animal Collective poniżej.




Piątek, piąty dzień lipca


Skunk Anansie
Open'er Stage
godzina 20:00 
Pierwsza myśl, gdy zobaczyłem Skunk Anansie na głównej scenie? Skin zakończyła kurację i zrobiła się na Keitha Flinta. Tyle z "plotek i ploteczek" na "piątek, piąteczek" i "piątunio" można było zacząć właśnie od koncertu tej przebrzmiałej, ale niestety reanimowanej w 2009 roku "gwiazdy". Cudzysłowów już koniec, bo warto napisać coś o samym koncercie. Ludzi było nawet całkiem sporo, mniej się bawiło, a poza terenem około stage'owym można było słyszeć chór psioczeń "Po co oni tutaj!". No właśnie - po co? Gig był nudny, Skin się darła jak wściekła, trochę poskakała i pośpiewała największe przeboje, z akcentem jednak na materiał z wydanego w ubiegłym roku Black Traffic. Nie zabrakło hiper-turbo-mega-kozak szlagieru "Hedonism", choć Skin & co. mogli zagrać też "Secretly". Cóż, nie zagrali, więc koncert był taki, jak można się było spodziewać. Kiepski. Odgrzewany (ziew) kotlet. Piotr Strzemieczny


These New Puritans
Tent Stage
godzina 21:00 
Kiedy Skunk Anansie, podłączeni do respiratorów, próbowali szaleć na Open'er Stage, na drugim końcu openerowego placu, w scenie namiotowej, w swój własny, niemalże autystyczny i skryty świat słuchaczy próbowali wciągnąć These New Puritans. O tym, że Anglicy potrafią stworzyć odpowiednie napięcie, mogliśmy się przekonać w 2011 roku, dokładnie w tym samym mieście, na tym samym festiwalu i na tej samej scenie. Purytanie są tuż po wydaniu nowego, swoją drogą bardzo dobrego albumu, i właśnie Field of Reeds promowali. Zagrali krótko, bo niecałą godzinę, bez bisów, ale z naprawdę solidnym zakończeniem. Minus? Bardzo mało ludzi, choć These New Puritans to nie są anonimy i... dużo, dużo mniej niż na następujących po Brytyjczykach Hey (to bardzo przykre). Piotr Strzemieczny

Queens of the Stone Age
Open'er Stage
godzina 22:00 
Ten koncert miał być jednym z ważniejszych podczas tegorocznej edycji festiwalu. Jeszcze w ubiegłym roku nie byłoby żadnych wątpliwości, a gdyby Homme przyjechał do Polski w 2011, jak to miał zaplanowane, a przez ciekawszą trasę wakacyjną ważne problemy rodzinne odwołał koncert, o lękach nie mogłoby być mowy. Cóż, QOTSA wydali jednak nieszczęsne ...Like Clockwork, więc materiału z tego albumu mogliśmy się spodziewać. Cóż za zdziwienie, bo rozpoczęli mocną trójką z R i Songs For the Deaf. Na mój "fejwryt gig trak" " Feel Good Hit Of The Summer" niestety się nie wyrobiłem, ale wiem jedno - bez Nicka Olivieri biegającego nago po scenie to nie to samo. A potem już mieliśmy przeprawę przez całą dyskografię Queens of the Stone Age. Szaleństwo, co naturalne, wywoływały - ku zdziwieniu - kawałki z najnowszego albumu, co jednak było dość dziwne, a niekiedy komiczne, bo świeżynki aż tak rewelacyjne nie są i nie zasługują na tak gorące przyjęcie. Szczytem komizmu był Josh Homme na fortepianie, co zupełnie nie pasowało do show. Co nie zmienia faktu, że fajnie było usłyszeć "First It Giveth", "Little Sister", "Go With the Flow" czy "I Think I Lost My Headache". Brakowało "Monster In Parasol", "Avon" czy "Regular John", ale nie ma co wybrzydzać. Zawsze Josh mógł odwołać ten koncert. Minus? Zespół sztampowo zachwycał się nad publicznością, co można było zauważyć oglądając inne koncerty Queens of the Stone Age. Podobnie zresztą było w 2005 roku w Stodole. Och, Josh, Ty kłamczuszku! Wracaj ponownie do Polski. Zabierz też Nicka! Piotr Strzemieczny

Kixnare
Alter Space
godzina 23:30 
Po małych poszukiwaniach Alter Stage, która była trochę ukryta między burgerami a piwem, dotarliśmy akurat w momencie, gdy cały tłum ludzi wychodził z koncertu. Z rozmów wywnioskowałam, ze Kixnare właśnie zagrał „Gucci Dough”. Trochę przykre, że większość ludzi przyszła tylko po to, by usłyszeć ten jeden utwór, bo Kix ma na swoim koncie wiele może mniej popularnych, ale równie udanych produkcji. Na tym koncercie nie było super oświetlenia, wizualizacji ani żywych instrumentów, był tylko Kixnare, jego laptop i kilka innych urządzeń, ale mimo to ci, którzy znali jego muzyczne dokonania, nie mogli czuć się zawiedzeni. Zagrał elektronicznie, głównie utwory ze swojej ostatniej płyty Red, m.in. „No More” czy „Goin Home”. Agnieszka Strzemieczna

The National 
Open'er Stage
godzina 00:00 
Niech oni dadzą już sobie spokój. I z nagrywaniem kolejnych albumów, i z koncertowaniem - przynajmniej w Polsce. Na ich gigach emocji jest jak na lekarstwo, a oczy same się zamykały, przynajmniej w piątkowy wieczór. Największy dylemat - "czy Matt Berninger pił w końcu to wino z kubeczka?" - pozostanie nierozstrzygnięty, bo wymarznięty, zmęczony i wynudzony poszedłem sobie. Jeśli pił, a pić RACZEJ MUSIAŁ, to chyba przed wejściem na scenę, bo kondycyjnie Matt, mówiąc najprościej, był "jak dzika kuna". Fani powiedzą na pewno, że było pięknie, cudnie i w ogóle raj. Sęk w tym, że... no, nie było tak. Piotr Strzemieczny

Disclosure
Tent Stage
godzina 01:00 
Piątek był najbardziej oczekiwanym przeze mnie dniem Open'era, ale niestety udało mi się zobaczyć tylko połowę z tego, co sobie zaplanowałam. Jednakże cały mój dzień, jak i prawdopodobnie cały festiwal, uratował właśnie występ Disclosure. Namiot był po brzegi pełen roztańczonych ludzi. Atmosfera od początku była gorąca, a punkt kulminacyjny przypadł na „White Noise”, który publiczność w całości odśpiewała wraz z puszczonym wokalem Aluny. Na bis chłopaki zagrały „Latch”, który, nie wiem jak to możliwe, ale podwyższył temperaturę w Tent Stage jeszcze o kilka stopni. Po tym świetnym, aczkolwiek dość krótkim koncercie, wyskakana i szczęśliwa mogłam już spokojnie wracać upchanym openerobusem do kwatery. Agnieszka Strzemieczna

Sobota, szósty dzień lipca

Kings of Leon
Open'er Stage
godzina 22:00 
Za co, za co, i jeszcze raz za co. Co nie zmienia faktu, że tylu ludzi pod sceną główną dawno nie widziałem (nie jestem pewien, czy na Blur i QOTSA nie było mniej osób... a przynajmniej stałem w innym miejscu). Kings of Leon to zespół stadionowy i w Gdyni tę pozycję potwierdził. Stadionowe refreny, stadionowe tłumy i stadionowy klimat. Krzyk, taniec i łzy (szczególnie na "Use Somebody" i "Sex on Fire" - wiem, widziałem!). Kto lubi KoL, był zauroczony. Inni mogli czuć się zażenowani i mną targały właśnie te emocje. A po koncercie tłumy większe niż przy otwarciu Lidla w Szczecinie. Z dwojga złego - lepiej można było się bawić na Arctic Monkeys, co wystawia złą laurkę rodzinie Followillów. Piotr Strzemieczny

Jonny Greenwood
Open'er Stage
godzina 00:00 
Po męczarniach spowodowanych żenującym występem Kings of Leon niewielkie grono (autentycznie niewielkie) widzo-słuchaczy czekało pod główną sceną na występ Jonny'ego Greenwooda. Jeszcze przed rozpoczęciem solowego wykonania " Electric Counterpoint" na deski Open'er Stage wstąpił Mikołaj Ziółkowski, który zachwalał, polecał i cieszył się na dwa nadchodzące wydarzenia. Cóż, rzeczywistość jak zwykle spłatała figla i na Greenwoodzie było mało osób. A szkoda, bo gdy Jonny grał utwór Steve'a Reicha, wszyscy zebrani pod mainem słuchali jak w transie. Szkoda, bo ten występ zasługiwał na zamknięcie festiwalu. Szkoda, bo gitarzysta Radiohead, mimo że wyglądał na znudzonego, włożył w ten krótki set masę energii i skupienia. Było warto, oj było. Piotr Strzemieczny

Steve Reich i The Ensemble Modern
Open'er Stage
godzina 00:30 (a raczej gdzieś 00:45-50)
Jeśli występ Greenwooda zgromadził niewiele osób, to co można powiedzieć o następującym po nim koncercie Steve'a Reicha i The Ensemble Modern. Ludzi było jak na lekarstwo, a większość fanów KoL nie wiem gdzie się rozpłynęła (poszła już sobie?). Fakt faktem, że spokojnie można było podejść pod barierkę i czuć się nie jak na festiwalu, ale wydarzeniu zupełnie kameralnym. Reich wraz z orkiestrą zatrząsł Gdynią, ale nie zrobił tego w sposób komercyjny. W Ensemble Modern każdy trybik działał tak, jak powinien, każdy dźwięk miał swoje własne odniesienie, własne miejsce i sens. To było wydarzenie magiczne, zasługujące na miano najważniejszego koncertu festiwalu. I to było przede wszystkim bardzo odważne posunięcie organizatorów Heineken Open'er Festivalu. Oby takich inicjatyw więcej w przyszłości. Piotr Strzemieczny

Animal Collective
Tent Stage
godzina 01:00
Rany, jak dobrze, że Open'er był w tym terminie, a nie później, bo znowu mielibyśmy odwołanie koncertu. W 2011 - słaba sprzedaż biletów (co nie dziwi, gdy nie robi sie jakiejkolwiek promocji...), w 2013 - to zdarzenie już omija Polskę - choroba. I bardzo dobrze, że ominęło, bo Animal Collective wypadli tak, jak wypaść mieli. Było, krótko mówiąc, zajebiście. W wersji dłuższej - tanecznie, psychodelicznie, z drącym się w najlepsze Avey Tare'em, z najlepszymi utworami i dość zrównoważoną setlistą. Fajnie, że AnCo nie doczepili się tylko do Centipede Hz, że oprócz kawałków z Merriweather Post Pavilion było też "coś" z Fall be Kind i Feels. Mniej pozytywne, że nie wyrobiłem się na moje ulubione "What Would I Want? Sky!", ale tak to już bywa, gdy na scenie głównej występuje Steve Reich wraz z orkiestrą. Animal Collective do Polski jeszcze wpadną, Reicha nie wypadało odpuścić. Piotr Strzemieczny

6 komentarzy:

  1. piona za AnCo, było najlepiej

    OdpowiedzUsuń
  2. za recenzję QOTSA powinien ktoś się przejść przez piekło

    OdpowiedzUsuń
  3. niektore recenzje jak wyjate z dzienniczka ucznia po wycieczce do kina, inne brzmia nie lepiej niz narzekania starej sasiadki zza plotu, chociaz sa gusta i gusciki...:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Strzemieczny nie pisz więcej bo rzygać sie chce na ciebie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. na tej godnej pożałowania stronie jest to jedyna myśl, z którą się zgadzam

      Usuń

Zostaw wiadomość.