Przedstawiamy relację z ostatnich dwóch dni Heineken Open'er Festivalu roku pańskiego 2013. Opisy występów These New Puritans, Queens of the Stone Age, Disclosure czy Animal Collective poniżej.
Piątek, piąty dzień lipca
Skunk Anansie
Open'er Stage
godzina 20:00
Pierwsza myśl, gdy zobaczyłem Skunk Anansie na głównej
scenie? Skin zakończyła kurację i zrobiła się na Keitha Flinta. Tyle z
"plotek i ploteczek" na "piątek, piąteczek" i "piątunio"
można było zacząć właśnie od koncertu tej przebrzmiałej, ale niestety
reanimowanej w 2009 roku "gwiazdy". Cudzysłowów już koniec, bo warto
napisać coś o samym koncercie. Ludzi było nawet całkiem sporo, mniej się
bawiło, a poza terenem około stage'owym można było słyszeć chór psioczeń
"Po co oni tutaj!". No właśnie - po co? Gig był nudny, Skin się darła
jak wściekła, trochę poskakała i pośpiewała największe przeboje, z akcentem
jednak na materiał z wydanego w ubiegłym roku Black Traffic. Nie zabrakło hiper-turbo-mega-kozak szlagieru
"Hedonism", choć Skin & co. mogli zagrać też
"Secretly". Cóż, nie zagrali, więc koncert był taki, jak można się
było spodziewać. Kiepski. Odgrzewany (ziew) kotlet. Piotr Strzemieczny
These New Puritans
Tent Stage
godzina 21:00
Kiedy Skunk Anansie, podłączeni do respiratorów, próbowali
szaleć na Open'er Stage, na drugim końcu openerowego placu, w scenie
namiotowej, w swój własny, niemalże autystyczny i skryty świat słuchaczy
próbowali wciągnąć These New Puritans. O tym, że Anglicy potrafią stworzyć
odpowiednie napięcie, mogliśmy się przekonać w 2011 roku, dokładnie w tym samym
mieście, na tym samym festiwalu i na tej samej scenie. Purytanie są tuż po
wydaniu nowego, swoją drogą bardzo dobrego albumu, i właśnie Field of Reeds promowali. Zagrali
krótko, bo niecałą godzinę, bez bisów, ale z naprawdę solidnym zakończeniem. Minus?
Bardzo mało ludzi, choć These New Puritans to nie są anonimy i... dużo, dużo
mniej niż na następujących po Brytyjczykach Hey (to bardzo przykre). Piotr Strzemieczny
Queens of the Stone Age
Open'er Stage
godzina 22:00
Ten koncert miał być jednym z ważniejszych podczas
tegorocznej edycji festiwalu. Jeszcze w ubiegłym roku nie byłoby żadnych
wątpliwości, a gdyby Homme przyjechał do Polski w 2011, jak to miał
zaplanowane, a przez ciekawszą trasę wakacyjną ważne problemy rodzinne odwołał
koncert, o lękach nie mogłoby być mowy. Cóż, QOTSA wydali jednak nieszczęsne ...Like Clockwork, więc materiału z tego
albumu mogliśmy się spodziewać. Cóż za zdziwienie, bo rozpoczęli mocną trójką z
R i Songs For the Deaf. Na mój "fejwryt gig trak" " Feel
Good Hit Of The Summer" niestety się nie wyrobiłem, ale wiem jedno - bez
Nicka Olivieri biegającego nago po scenie to nie to samo. A potem już mieliśmy
przeprawę przez całą dyskografię Queens of the Stone Age. Szaleństwo, co
naturalne, wywoływały - ku zdziwieniu - kawałki z najnowszego albumu, co jednak
było dość dziwne, a niekiedy komiczne, bo świeżynki aż tak rewelacyjne nie są i
nie zasługują na tak gorące przyjęcie. Szczytem komizmu był Josh Homme na
fortepianie, co zupełnie nie pasowało do show. Co nie zmienia faktu, że fajnie
było usłyszeć "First It Giveth", "Little Sister", "Go
With the Flow" czy "I Think I Lost My Headache". Brakowało
"Monster In Parasol", "Avon" czy "Regular John",
ale nie ma co wybrzydzać. Zawsze Josh mógł odwołać ten koncert. Minus? Zespół sztampowo zachwycał się nad publicznością, co można było zauważyć oglądając inne koncerty Queens of the Stone Age. Podobnie zresztą było w 2005
roku w Stodole. Och, Josh, Ty kłamczuszku! Wracaj ponownie do Polski. Zabierz
też Nicka! Piotr Strzemieczny
Kixnare
Alter Space
godzina 23:30
Po
małych poszukiwaniach Alter Stage, która była trochę ukryta między burgerami a
piwem, dotarliśmy akurat w momencie, gdy cały tłum ludzi wychodził z koncertu.
Z rozmów wywnioskowałam, ze Kixnare właśnie zagrał „Gucci Dough”. Trochę
przykre, że większość ludzi przyszła tylko po to, by usłyszeć ten jeden utwór,
bo Kix ma na swoim koncie wiele może mniej popularnych, ale równie udanych
produkcji. Na tym koncercie nie było super oświetlenia, wizualizacji ani żywych
instrumentów, był tylko Kixnare, jego laptop i kilka innych urządzeń, ale mimo
to ci, którzy znali jego muzyczne dokonania, nie mogli czuć się zawiedzeni.
Zagrał elektronicznie, głównie utwory ze swojej ostatniej płyty Red, m.in. „No More” czy „Goin Home”. Agnieszka Strzemieczna
The National
Open'er Stage
godzina 00:00
Niech oni dadzą już sobie spokój. I z nagrywaniem
kolejnych albumów, i z koncertowaniem - przynajmniej w Polsce. Na ich gigach
emocji jest jak na lekarstwo, a oczy same się zamykały, przynajmniej w piątkowy
wieczór. Największy dylemat - "czy Matt Berninger pił w końcu to wino z kubeczka?" - pozostanie
nierozstrzygnięty, bo wymarznięty, zmęczony i wynudzony poszedłem sobie. Jeśli pił, a pić RACZEJ MUSIAŁ, to chyba przed wejściem na scenę, bo kondycyjnie Matt, mówiąc najprościej, był "jak dzika kuna". Fani
powiedzą na pewno, że było pięknie, cudnie i w ogóle raj. Sęk w tym, że... no,
nie było tak. Piotr Strzemieczny
Disclosure
Tent Stage
godzina 01:00
Piątek
był najbardziej oczekiwanym przeze mnie dniem Open'era, ale niestety udało mi
się zobaczyć tylko połowę z tego, co sobie zaplanowałam. Jednakże cały mój
dzień, jak i prawdopodobnie cały festiwal, uratował właśnie występ Disclosure.
Namiot był po brzegi pełen roztańczonych ludzi. Atmosfera od początku była
gorąca, a punkt kulminacyjny przypadł na „White Noise”, który publiczność w
całości odśpiewała wraz z puszczonym wokalem Aluny. Na bis chłopaki zagrały
„Latch”, który, nie wiem jak to możliwe, ale podwyższył temperaturę w Tent
Stage jeszcze o kilka stopni. Po tym świetnym, aczkolwiek dość krótkim
koncercie, wyskakana i szczęśliwa mogłam już spokojnie wracać upchanym openerobusem
do kwatery. Agnieszka Strzemieczna
Sobota, szósty dzień lipca
Kings of Leon
Open'er Stage
godzina 22:00
Za co, za co, i jeszcze raz za co. Co nie
zmienia faktu, że tylu ludzi pod sceną główną dawno nie widziałem (nie jestem
pewien, czy na Blur i QOTSA nie było mniej osób... a przynajmniej stałem w
innym miejscu). Kings of Leon to zespół stadionowy i w Gdyni tę pozycję
potwierdził. Stadionowe refreny, stadionowe tłumy i stadionowy klimat. Krzyk,
taniec i łzy (szczególnie na "Use Somebody" i "Sex on Fire"
- wiem, widziałem!). Kto lubi KoL, był zauroczony. Inni mogli czuć się
zażenowani i mną targały właśnie te emocje. A po koncercie tłumy większe niż
przy otwarciu Lidla w Szczecinie. Z dwojga złego - lepiej można było się bawić
na Arctic Monkeys, co wystawia złą laurkę rodzinie Followillów. Piotr Strzemieczny
Jonny Greenwood
Open'er Stage
godzina 00:00
Po męczarniach spowodowanych żenującym
występem Kings of Leon niewielkie grono (autentycznie niewielkie)
widzo-słuchaczy czekało pod główną sceną na występ Jonny'ego Greenwooda.
Jeszcze przed rozpoczęciem solowego wykonania " Electric
Counterpoint" na deski Open'er Stage wstąpił Mikołaj Ziółkowski, który
zachwalał, polecał i cieszył się na dwa nadchodzące wydarzenia. Cóż, rzeczywistość
jak zwykle spłatała figla i na Greenwoodzie było mało osób. A szkoda, bo gdy
Jonny grał utwór Steve'a Reicha, wszyscy zebrani pod mainem słuchali jak w
transie. Szkoda, bo ten występ zasługiwał na zamknięcie festiwalu. Szkoda, bo
gitarzysta Radiohead, mimo że wyglądał na znudzonego, włożył w ten krótki set
masę energii i skupienia. Było warto, oj było. Piotr Strzemieczny
Steve Reich i The Ensemble Modern
Open'er
Stage
godzina
00:30 (a raczej gdzieś 00:45-50)
Jeśli występ Greenwooda zgromadził
niewiele osób, to co można powiedzieć o następującym po nim koncercie Steve'a
Reicha i The Ensemble Modern. Ludzi było jak na lekarstwo, a większość fanów
KoL nie wiem gdzie się rozpłynęła (poszła już sobie?). Fakt faktem, że
spokojnie można było podejść pod barierkę i czuć się nie jak na festiwalu, ale
wydarzeniu zupełnie kameralnym. Reich wraz z orkiestrą zatrząsł Gdynią, ale nie
zrobił tego w sposób komercyjny. W Ensemble Modern każdy trybik działał tak,
jak powinien, każdy dźwięk miał swoje własne odniesienie, własne miejsce i
sens. To było wydarzenie magiczne, zasługujące na miano najważniejszego koncertu
festiwalu. I to było przede wszystkim bardzo odważne posunięcie organizatorów
Heineken Open'er Festivalu. Oby takich inicjatyw więcej w przyszłości. Piotr Strzemieczny
Animal Collective
Tent Stage
godzina 01:00
Rany, jak dobrze, że Open'er był w tym
terminie, a nie później, bo znowu mielibyśmy odwołanie koncertu. W 2011 - słaba
sprzedaż biletów (co nie dziwi, gdy nie robi sie jakiejkolwiek promocji...), w
2013 - to zdarzenie już omija Polskę - choroba. I bardzo dobrze, że ominęło, bo
Animal Collective wypadli tak, jak wypaść mieli. Było, krótko mówiąc,
zajebiście. W wersji dłuższej - tanecznie, psychodelicznie, z drącym się w
najlepsze Avey Tare'em, z najlepszymi utworami i dość zrównoważoną setlistą.
Fajnie, że AnCo nie doczepili się tylko do Centipede
Hz, że oprócz kawałków z Merriweather
Post Pavilion było też "coś" z Fall be Kind i Feels.
Mniej pozytywne, że nie wyrobiłem się na moje ulubione "What Would I Want?
Sky!", ale tak to już bywa, gdy na scenie głównej występuje Steve Reich
wraz z orkiestrą. Animal Collective do Polski jeszcze wpadną, Reicha nie
wypadało odpuścić. Piotr Strzemieczny
piona za AnCo, było najlepiej
OdpowiedzUsuńza recenzję QOTSA powinien ktoś się przejść przez piekło
OdpowiedzUsuńniektore recenzje jak wyjate z dzienniczka ucznia po wycieczce do kina, inne brzmia nie lepiej niz narzekania starej sasiadki zza plotu, chociaz sa gusta i gusciki...:)
OdpowiedzUsuńStrzemieczny nie pisz więcej bo rzygać sie chce na ciebie...
OdpowiedzUsuńna tej godnej pożałowania stronie jest to jedyna myśl, z którą się zgadzam
Usuńkaman!
Usuń