poniedziałek, 1 lipca 2013

Recenzja: Painted Palms - "Nothing Lasts Long" (2013, własne)

Czekając na długogrający debiut warto sprawdzić nową epkę Painted Palms.











Tym zespołem zainteresował się Polyvinyl, co już na starcie sugeruje klasę wykonawców. Chociaż o pełnej klasie ciężko w przypadku Painted Palms mówić, skoro to zespół młody jak młode ziemniaki wczesną wiosną i przebojowy jak Neymar w teledysku do Nosa-nosa. No dobra, Brazylijczyk jest bardziej energicznym gościem, ale na pewno też bardziej wieśniackim. W przypadku zespołu, którego debiutancką epkę wydało Secretly Canadian (kolejnych kilka punktów do lansu) sprawa jest jednak prostsza. Nothing Lasts Long to sześć zwartych, choć może o trochę zbyt monotonnym rytmie utworów.



Powiedzmy to otwarcie, Painted Palms niczego swoją epką nie odkrywają. Nie zagłębiają się w niezbadane odmęty ludzkiej wyobraźni, nie flirtują ze słuchaczem, nie kokietują go i nie pozostawiają żadnych niedomówień. Może i skojarzenia podczas słuchania Nothing Lasts Long kierują się w stronę nagrań Animal Collective, a na pewno solowych dokonań Panda Bear (powolny, monotonny i niemal usypiający rytm).



Ta epka jest tak cholernie banalna, że aż przyjemna. Nie ma na niej niczego, co mogłoby zadziwić, to raczej utarte schematy, dzięki którym Painted Palms czują się bezpiecznie na własnej płaszczyźnie. Proste, ślamazarne tempo, eteryczne wokale, grupowe chorusy, roztaczająca się wokół utworów aura senności – te czynniki charakteryzują Nothing Lasts Long, drugą epkę Reese’a Donohue i Chrisa Prudhomme. Oczywiście o rewelacyjnych nagraniach nie mamy co marzyć, ale to zwarty materiał.



Już sam tytuł otwierającego mini-wydawnictwo Amerykanów wiele mówi o utworze. Jest hipnotycznie, o chwytliwym rytmie i z wokalem na modłę Avey Tare, a gdzieś w tle pobrzmiewają klawisze kojarzące się ze starymi nagraniami Primal Scream. Jednym zdaniem – dobre rozpoczęcie albumu. „Not Really There” to wykapane AnCo, tyle że z mocno dozowanymi emocjami i mniejszym udziwnieniem. To zresztą największa wada utworów Painted Palms – za mało tu szaleństwa, za dużo przewidywalności, jakby bali się udziwnień czy czegoś w tym guście. Najmniej ciekawie wypada „Upper Floors”, mimo swojego niesamowicie bujającego refrenu, który jednak zanika przy po prostu nudnych zwrotkach. Dość monotonnie prezentuje się także zamykająca całość „Anna” z falsetowym momentami wokalem i niezbyt zobowiązującą, usypiającą wręcz melodią.



Taka to właśnie płyta, usypiająca, eteryczna i lekko monotonna, bardzo w stylu Animal Collective, ale o mniejszym ładunku emocji. Taka letnia i mało przejmująca, choć tak naprawdę to miło się jej słucha. Painted Palms od jakiegoś czasu zapowiadają długogrający debiut, który ponoć ma się ukazać jeszcze w tym roku. Co z tego wyniknie? Chyba warto poczekać.



5.5

Piotr Strzemieczny 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.