Czekając na długogrający debiut warto sprawdzić nową epkę
Painted Palms.
Tym zespołem zainteresował się Polyvinyl, co już na starcie sugeruje klasę wykonawców. Chociaż o pełnej klasie ciężko w przypadku Painted Palms mówić, skoro to zespół młody jak młode ziemniaki wczesną wiosną i przebojowy jak Neymar w teledysku do Nosa-nosa. No dobra, Brazylijczyk jest bardziej energicznym gościem, ale na pewno też bardziej wieśniackim. W przypadku zespołu, którego debiutancką epkę wydało Secretly Canadian (kolejnych kilka punktów do lansu) sprawa jest jednak prostsza. Nothing Lasts Long to sześć zwartych, choć może o trochę zbyt monotonnym rytmie utworów.
Powiedzmy to otwarcie,
Painted Palms niczego swoją epką nie odkrywają. Nie zagłębiają się w niezbadane
odmęty ludzkiej wyobraźni, nie flirtują ze słuchaczem, nie kokietują go i nie
pozostawiają żadnych niedomówień. Może i skojarzenia podczas słuchania Nothing Lasts Long kierują się w stronę
nagrań Animal Collective, a na pewno solowych dokonań Panda Bear (powolny,
monotonny i niemal usypiający rytm).
Ta epka jest tak cholernie banalna,
że aż przyjemna. Nie ma na niej niczego, co mogłoby zadziwić, to raczej utarte
schematy, dzięki którym Painted Palms czują się bezpiecznie na własnej
płaszczyźnie. Proste, ślamazarne tempo, eteryczne wokale, grupowe chorusy,
roztaczająca się wokół utworów aura senności – te czynniki charakteryzują Nothing Lasts Long, drugą epkę Reese’a
Donohue i Chrisa Prudhomme. Oczywiście o rewelacyjnych nagraniach nie mamy co
marzyć, ale to zwarty materiał.
Już sam tytuł otwierającego
mini-wydawnictwo Amerykanów wiele mówi o utworze. Jest hipnotycznie, o
chwytliwym rytmie i z wokalem na modłę Avey Tare, a gdzieś w tle pobrzmiewają
klawisze kojarzące się ze starymi nagraniami Primal Scream. Jednym zdaniem –
dobre rozpoczęcie albumu. „Not Really There” to wykapane AnCo, tyle że z mocno
dozowanymi emocjami i mniejszym udziwnieniem. To zresztą największa wada
utworów Painted Palms – za mało tu szaleństwa, za dużo przewidywalności, jakby
bali się udziwnień czy czegoś w tym guście. Najmniej ciekawie wypada „Upper
Floors”, mimo swojego niesamowicie bujającego refrenu, który jednak zanika przy
po prostu nudnych zwrotkach. Dość monotonnie prezentuje się także zamykająca
całość „Anna” z falsetowym momentami wokalem i niezbyt zobowiązującą,
usypiającą wręcz melodią.
Taka to właśnie płyta, usypiająca,
eteryczna i lekko monotonna, bardzo w stylu Animal Collective, ale o mniejszym
ładunku emocji. Taka letnia i mało przejmująca, choć tak naprawdę to miło się
jej słucha. Painted Palms od jakiegoś czasu zapowiadają długogrający debiut,
który ponoć ma się ukazać jeszcze w tym roku. Co z tego wyniknie? Chyba warto
poczekać.
5.5
Piotr Strzemieczny
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.