Kto
powiedział, że powroty są ciężkie?
Pamiętacie
Powrót do przyszłości? To dobrze, bo
tym razem podobną podróż serwuje nam duet Piotr Zabrodzki i Macio Moretti. A
najciekawsze jest to, że dwaj muzycy, aby osiągnąć cel, podążają w zupełnie
przeciwnym kierunku. Właśnie tak, obierają azymut na… przeszłość. Można to
wytłumaczyć tak: chcą okrążyć całą oś czasoprzestrzeni i znaleźć się na miejscu
wchodząc niejako tylnym wejściem. Całkiem sprytne i dość oryginalne podejście,
sami przyznacie. A w dodatku pokazuje, że całe przedsięwzięcie nie jest tylko i
wyłącznie jakąś przymusową post-modernistyczną operacją bez określonego i
świadomego celu.
Zabrodzki
i Moretti postanowili nagrać klasyczny album Herbiego Hancocka Future Shock według własnej koncepcji i
swoich własnych prawideł, zachowując przy tym przesłanie krążka, zainspirowane futurologicznym
dziełem Alvina Tofflera. Gdy dziś weźmiemy do ręki przesłuchane krążki
polskiego duetu i amerykańskiej legendy nie będziemy mieć wątpliwości – to ta
nowsza lepiej znamionuje wizyjne domniemywania Tofflera. Oczywiście
najważniejsza jest optyka, dla tego podkreślę jeszcze raz, że spoglądamy na
krążki z d z i s i e j s z e j perspektywy. Bo chyba nikt nie zaprzeczy, że
niesamowity, napięty jak mięsień, nabrzmiały „Rockit” musiał dziwić, wzbudzać
emocje czy nawet nomen omen szokować.
Obecnie
każdy z nas zakwalifikuje ten singiel do oldschoolowej klasyki i skwituje
prostym: „mocne gówno z lat 80. wciąż daje radę”. Podobne jest z całą płyta, stąd
też duet LXMP ożywia zastaną, nieco zakurzoną sztukaterię w znakomity sposób.
Panowie zdewastowali „Rockit” do tego stopnia, że brzmi jak niezadowalająca
próba odpalenia pliku mp3 na totalnie przestarzałym sprzęcie. Jednak efekt
brzmi tak niecodziennie, świeżo i ożywczo, że paradoksalnie pasuje do
współczesności jak rękawiczka pasuję do dłoni. To jest właśnie zapowiadany
powrót do szoku przyszłości.
Dalej
tytułowy utwór zrzuca ejtisowe szaty i przybiera zupełnie nowy strój.
Vocoderowe zaśpiewy w syntetycznej, epoletowej oprawie ciągną skojarzeniowy tok
myśli ku futurystycznemu hitowi r&b 2000F i J Kamaty „You Don’t Know What
Love Is”. Pojawiające się już wcześniej 8-bitowe zabawy pełnię osiągają na
„TFS” – tu dwaj muzycy zbliżają się do eksperymentalnego oblicza Maurice’a
Fultona pod maską Syclops. Wydaje się, że na luzie ta wersja mogłaby się
zadomowić na A Blink Of An Eye. „Earth
Beat” okraszony serią przefiltrowanych skreczy i blippów kondensuje
globalistyczne zapędy nowoczesnej, zdehumanizowanej techniki. Ostatnie
fragmenty frapują pociętą, dziwaczną rytmiką oraz iskrzącymi non stop synthowymi
ukłuciami i ukąszeniami. A na deser dostajemy oczywiście „Rockit” w jeszcze
innej wersji – analogicznie do wersji Future
Shock z 1983 roku, a jakże. Na tle bucząco-magmowego basu zaczynają tańczyć
sławetne klawiszowe plamy, zgrabnie spajające przekształconą całość.
Powtarzający się motyw z permutacyjnymi wzorami na poboczu szczęśliwie dowozi
nas do końca całej tej osobliwej wycieczki w bezczas.
I
pozostaje jeszcze jeden aspekt Back To
The Future Shock – nawet nie mając pojęcia o Herbiem Hancocku, po wrzuceniu
do odtwarzacza płytki odczuwa się zwyczajnie przyjemność za słuchania. Nie
trzeba żadnego kontekstu, ideologii czy antropologicznej nadbudowy. Zabrodzki i
Moretti nie zapomnieli i o tym, bo cóż byłaby warta wypakowana idiomami,
intelektualnym pędem lub nawet snobistycznym lansem muzyczna wydmuszka? No
właśnie, tym bardziej należą się brawa za pomysł, ale i za wykon. No i kto
powiedział, że powroty są ciężkie?
7
Tomasz Skowyra
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.