czwartek, 11 lipca 2013

Recenzja: LXMP – "Back to the Future Shock" (2013, Lado ABC)

Kto powiedział, że powroty są ciężkie?













Pamiętacie Powrót do przyszłości? To dobrze, bo tym razem podobną podróż serwuje nam duet Piotr Zabrodzki i Macio Moretti. A najciekawsze jest to, że dwaj muzycy, aby osiągnąć cel, podążają w zupełnie przeciwnym kierunku. Właśnie tak, obierają azymut na… przeszłość. Można to wytłumaczyć tak: chcą okrążyć całą oś czasoprzestrzeni i znaleźć się na miejscu wchodząc niejako tylnym wejściem. Całkiem sprytne i dość oryginalne podejście, sami przyznacie. A w dodatku pokazuje, że całe przedsięwzięcie nie jest tylko i wyłącznie jakąś przymusową post-modernistyczną operacją bez określonego i świadomego celu.

Zabrodzki i Moretti postanowili nagrać klasyczny album Herbiego Hancocka Future Shock według własnej koncepcji i swoich własnych prawideł, zachowując przy tym przesłanie krążka, zainspirowane futurologicznym dziełem Alvina Tofflera. Gdy dziś weźmiemy do ręki przesłuchane krążki polskiego duetu i amerykańskiej legendy nie będziemy mieć wątpliwości – to ta nowsza lepiej znamionuje wizyjne domniemywania Tofflera. Oczywiście najważniejsza jest optyka, dla tego podkreślę jeszcze raz, że spoglądamy na krążki z d z i s i e j s z e j perspektywy. Bo chyba nikt nie zaprzeczy, że niesamowity, napięty jak mięsień, nabrzmiały „Rockit” musiał dziwić, wzbudzać emocje czy nawet nomen omen szokować.

Obecnie każdy z nas zakwalifikuje ten singiel do oldschoolowej klasyki i skwituje prostym: „mocne gówno z lat 80. wciąż daje radę”. Podobne jest z całą płyta, stąd też duet LXMP ożywia zastaną, nieco zakurzoną sztukaterię w znakomity sposób. Panowie zdewastowali „Rockit” do tego stopnia, że brzmi jak niezadowalająca próba odpalenia pliku mp3 na totalnie przestarzałym sprzęcie. Jednak efekt brzmi tak niecodziennie, świeżo i ożywczo, że paradoksalnie pasuje do współczesności jak rękawiczka pasuję do dłoni. To jest właśnie zapowiadany powrót do szoku przyszłości.

Dalej tytułowy utwór zrzuca ejtisowe szaty i przybiera zupełnie nowy strój. Vocoderowe zaśpiewy w syntetycznej, epoletowej oprawie ciągną skojarzeniowy tok myśli ku futurystycznemu hitowi r&b 2000F i J Kamaty „You Don’t Know What Love Is”. Pojawiające się już wcześniej 8-bitowe zabawy pełnię osiągają na „TFS” – tu dwaj muzycy zbliżają się do eksperymentalnego oblicza Maurice’a Fultona pod maską Syclops. Wydaje się, że na luzie ta wersja mogłaby się zadomowić na A Blink Of An Eye. „Earth Beat” okraszony serią przefiltrowanych skreczy i blippów kondensuje globalistyczne zapędy nowoczesnej, zdehumanizowanej techniki. Ostatnie fragmenty frapują pociętą, dziwaczną rytmiką oraz iskrzącymi non stop synthowymi ukłuciami i ukąszeniami. A na deser dostajemy oczywiście „Rockit” w jeszcze innej wersji – analogicznie do wersji Future Shock z 1983 roku, a jakże. Na tle bucząco-magmowego basu zaczynają tańczyć sławetne klawiszowe plamy, zgrabnie spajające przekształconą całość. Powtarzający się motyw z permutacyjnymi wzorami na poboczu szczęśliwie dowozi nas do końca całej tej osobliwej wycieczki w bezczas.

I pozostaje jeszcze jeden aspekt Back To The Future Shock – nawet nie mając pojęcia o Herbiem Hancocku, po wrzuceniu do odtwarzacza płytki odczuwa się zwyczajnie przyjemność za słuchania. Nie trzeba żadnego kontekstu, ideologii czy antropologicznej nadbudowy. Zabrodzki i Moretti nie zapomnieli i o tym, bo cóż byłaby warta wypakowana idiomami, intelektualnym pędem lub nawet snobistycznym lansem muzyczna wydmuszka? No właśnie, tym bardziej należą się brawa za pomysł, ale i za wykon. No i kto powiedział, że powroty są ciężkie?

7

Tomasz Skowyra

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.