poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Recenzja: Bloodgroup – Tracing Echoes (2013, AdP)


Nowe oblicze kwartetu z Reykjaviku?














Jeśli płyta z muzyką kosztuje 75zł, to opcje są dwie: albo to cholernie znany artysta, albo zespół z Islandii. W tym wypadku chodzi o to drugie, chociaż w Polsce Bloodgroup rzeczywiście staje się coraz bardziej rozpoznawalne. Nie będę ukrywał, że ten album jest dla mnie drogi również w innej płaszczyźnie – drogi mojemu sercu, bo sympatycznej czwórki z Reykjaviku nie da się nie lubić. Co ciekawe, chociaż to ich trzeci długograj, nad Wisłą są absolutnymi debiutantami. Dlaczego? Ano dlatego, że dopiero Tracing Echoes możemy znaleźć na sklepowych półkach w Olsztynie, Lublinie i Sanoku. Poprzednie dwie płyty, a więc wydane częściowo własnym sumptem, w dużym stopniu eksperymentalne Sticky Situation, a także Dry Land, którym zespół na dobre wyznaczył sobie nurt, początkowo nie wychodziły poza granice Islandii. Tracing Echoes to pierwszy album, który jest dostępny nie tylko w Polsce, ale też globalnie. Islandzki electropop od jakiegoś czasu święci swój złoty wiek. Czy to efekt mody, czy brzmienia z lodowej wyspy są naprawdę dobre?

Już rozpoczynające płytę „A Threat” atakuje niezwykle charakterystycznym syntezatorowym brzmieniem. Sprawia ono jednak wrażenie o wiele bardziej przemyślanego, świadomego, niż miało to miejsce na Dry Land. We wrażeniu tym pozwalają utwierdzić się kolejne kawałki. Jak się okazuje, w niektórych aranżacjach decydującą rolę miał... przypadek. „Nothing Is Written In The Stars” początkowo posiadał zupełnie inną obudowę. Wtedy jednak Raggi i Hallur zupełnie przebudowali linię basu i perkusji, bo poprosiła ich o to wokalistka – Sunna. Później okazało się, że chodziło jej o kompletnie inny utwór, jednak trip–hopowa stylizacja na tyle spodobała się zespołowi, że możemy usłyszeć ją na płycie. Singlowe „Fall” przenosi nas na prawdziwe salony światowej elektroniki. Tak doskonale zgranego utworu (no może poza „My Arms”) Bloodgroup jeszcze nie miało. Mnóstwo świeżości i energii wniósł do ich muzyki udział w nagraniach Sunny Margrét. To pierwszy album islandzkiej formacji z uczestnictwem ślicznej wokalistki. Mimo że Sunna koncertuje z zespołem już od 2010 roku, dopiero teraz miała szansę pokazać się w studyjnej odsłonie. Nie ulega wątpliwości, że styl Bloodgroup ewoluował. Mroczne ballady, roztaczające przed słuchaczem mglisty krajobraz Islandii, ustąpiły miejsca klubowym rytmom. Te jednak nie zdominowały materiału całkowicie, bo wśród nasyconych syntezatorową modłą kawałków, świetnie odnajduje się utwór „A King's Woe” i kończące płytę „Mysteries Undone” - to porządne granie, z wywołującym ciarki na plecach finałem, który zostaje w głowie jeszcze długo po ostatnim powiewie islandzkiego wiatru.

Bloodgroup lada dzień pojawi się w Polsce na kilku koncertach. Poza tym, że będzie to świetna szansa, żeby nabyć cedeka w cenie bez marży, to jeszcze lepsza, by skonfrontować studio z live'em. Tracing Echoes ma absolutnie ogromny potencjał koncertowy. I obym się nie mylił...

7

Miłosz Karbowski

Wywiad z Hallurem Jónssonem:

Gigowa polecajka:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.