niedziela, 31 marca 2013

Recenzja: The Men - "New Moon" (2013, Sacred Bones)

Panowie z The Men rozleniwili się doszczętnie na wakacjach w Kentucky









Takie wrażenie można odnieść po obcowaniu z nowym dziełem nowojorskiego zespołu. Niegdyś herosi złowieszczego garażowego rozpierdolu, zapatrzeni w buty i stare kasety przesiąknięte charczącą wściekłością – obecnie nudziarze z harmonijkami.

Jestem ciekaw, co musiało stać się w życiu chłopaków z The Men, że z zespołu bez skrępowania poruszającego się gdzieś w rejonach bezlitosnego noise-punka przekształcili się w zespół country-rockowy. Jedyne, czego się dowiedziałem, to tyle, że tuż po nagraniu Open Your Heart ze składu odszedł basista – Chris Hansell – a to właśnie on był dużej mierze odpowiedzialny za złowieszczy klimat przebijający się spod wielu wcześniejszych kompozycji zespołu.

New Moon zdecydowanie nie jest płytą tandetną czy nagraną pod publiczkę. Niestety wciąż nie zmienia to faktu, że obcowanie z tym krążkiem przypomina mi o zbyt nudnym niedzielnym popołudniu. Otwierające „Open The Door” jest czymś w rodzaju manifestu stylistycznego nowego The Men – żadnych sprzężeń, przesterowanych ścieżek – mamy grzeczne pianino i  pojawiającą się od samego początku do końca leniwe dźwięki gitary zagrane za pomocą slide’a. Cała pierwsza połowa płyty brzmi bardzo podobnie – utwory utrzymane są w średnich tempach, dominują gitary akustyczne oraz chórki w refrenach. Najlepiej na tym tle wypada „I Saw Her Face”, które - w przeciwieństwie do większości kawałków - da się zapamiętać.

Delikatne ożywienie przychodzi wraz „The Brass” otwierającym drugą część albumu. Numer stylizowany jest na wczesne The Stooges – miejscami w tle przewija się dziwny dźwięk przywodzący na myśl dzwonki z „I Wanna Be Your Dog” – mimo to kawałek wypada dosyć anemicznie przy starych dokonaniach. Kolejne numery brzmią dla mnie trochę jak zapchajdziury i kiedy piszę tę recenzję – nie mam ochoty ich nawet jeszcze raz słuchać. Honor The Men ratuje ostatni na płycie „Supermoon”. Transowy jam utrzymany w gęsto-mrocznej atmosferze to jedyny fragment, do którego lubię wracać. 

Być może nie powinni nagrywać płyt z tak dużą częstotliwością. Kiedyś byli bardziej porywający.

5


Jakub Lemiszewski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.