wtorek, 5 lutego 2013

Recenzja: Pissed Jeans – "Honeys" (2013, Sub Pop)


Fajna płyta z paroma bangerami.











Gig Pissed Jeans na zeszłorocznym OFF Festivalu z pewnością załapałby się do mojej koncertowej czołówki A.D. 2012. Natężenie bezczelnej punkowej bejozy, seattle'owski brud, Rottenowski niechluj, bezpretensjonalność chłopaków z podwórka (oczywiście podwórka na niestrzeżonym osiedlu), czyli coś, co bardzo, bardzo lubię. Jak po koncertowej rozróbie prezentuje się Honeys? Na pewno bezkompromisowo. 

Zarówno pod względem brzmieniowym, jak i kompozytorskim. Mamy tu energię, którą Obsiusane Jeansy mogłyby obdzielić zgraję debiutantów. Brak troski o nośność i strukturę kompozycji zbliżającą ich do propozycji załóg hardcore'owych. Niestety, oprócz trochę wolniejszego, zrezygnowanego „Cafeteria Food” i wściekłego, fenomenalnego, zaserwowanego na samym wejściu „Bathroom Laughter”, żaden utwór na dłużej nie zostaje w głowie. Honeys to płyta, przy której zakręci się łezka w oku każdego, kto kiedykolwiek jarał się wczesno-grunge'owymi wynalazkami spod znaku Malkfunksun czy Skin Yard. „Romanticize Me”, „Vain in Costume”, czy „Loubs” brzmi trochę jak upunkowione Black Sabbath (nawet pod względem wokalnym), z którego tak namiętnie czerpały tamte grupy. 

Czyli co? Czyli fajna płyta z paroma bangerami, z której w pamięci zostaje niestety niewiele poza samym klimatem. Jazda obowiązkowa tylko dla miłośników tematu. 

6.5

Mateusz Romanoski 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.