Iceage, choć to zespół niezły, wydaje się, że bardziej niż
umiejętnościami, swoją wysoką pozycję i uznanie zawdzięcza dobremu pijarowi.
Nie umniejsza to faktowi, że You're
Nothing to dowód, że pochlebne opinie przy debiucie nie były rzucane na
wyrost.
Nad New Brigade
piały z zachwytu takie media jak Quietus czy Pitchfork. Czwórka Duńczyków, mimo
że nagrała album więcej niż poprawny, to jakoś nie wybijała się ponad stan.
"Trzy akordy - darcie mordy", jak to się zwykło mówić w towarzystwie
punkowo-post-hardcore'owym (albo tak się nie mówi w towarzystwie, ale tuż za
jego - towarzystwa - plecami), pasowało do debiutu i zarazem nie pasowało.
Duńczycy mieli jakiś pomysł na siebie, ale nie potrafili go w pełni
wykorzystać. Zwalać na karby młodości (nie mieli nawet dwudziestu lat) nie
można było, bo kopenhaski band brzmiał dojrzalej, niż można było przeczuwać,
ale zarazem z mocno wyczuwalnym feelingiem gówniarskiego post-punka. Minęły dwa
lata, Iceage zawitali w tym czasie do Polski, zagrali z pewnością dobry, a już
na bank niedoceniany koncert w namiocie Trójki, podpromowali się jeszcze
bardziej i...wydali drugiego długograja. No i tutaj zaczynają się popularne
schody.
Stopnie to koślawe, zawiłe i niepewne. Iceage przez długość
całego albumu bawią się w, można rzec, ciucubabkę ze słuchaczami. Prezentują
kawałki niesamowicie wolne, ciągnące się jakby w nieskończoność, ale także
prawdziwe torpedy, wgniatające w ziemię swoim ciężarem i energią. Już sam
początek pokazuje, że You're Nothing to
kawał dobrej muzyki.
"Ecstasy", drugi singiel Iceage, wita
prawdziwym zgiełkiem - przestery kłują po uszach, perkusja rani bębenki, a
znudzona melodeklamacja Eliasa przeplatana z prawdziwie rewelacyjnym,
wykrzykiwanym "Pressure!"
sprawia, że otwierający płytę utwór tylko zwiększa ochotę na resztę materiału.
Następujące po "Ecstasy" "Coalition" udowadnia, że Iceage
to jeden z ciekawszych punk-rockowych bandów młodego pokolenia. Duńczycy grają
głośno, z pewnym pomysłem i na tyle chwytliwie, że potrafiły się nad nimi
pochylić bardziej mainstreamowe media. Gitary, choć jazgoczą mocno w tle, są
łatwo przyswajalne i wciągają swoją bezpośredniością. Wysoki poziom podtrzymują
jeszcze "Burning Hand" i "In Haze", gdzie szczególnie
słychać Husker Du z początków działalności. Zawodzą te kawałki, gdzie Iceage
zdecydowali się na zwolnienie tempa i stonowanie dawkowania chaosu. Zupełnie
nie kupuję wzbogaconego klawiszami "Morals" czy
"Interlude", które miało w zamyśle przygotować na mocniejsze uderzenie
"Burning Hand". "Rodfæstet" to z kolei ekspresja w ich
ojczystym języku, która, na tle chociażby "Everything Drifts", wydaje
się być nazbyt wydłużona i, co za tym idzie, nużąca.
Mimo że You're Nothing
to zbiór naprawdę ciekawych kompozycji, tylko kilka z nich wybija się ponad
resztę. "Awake" czy utwór tytułowy to niezłe kawałki, ale Iceage
orbitują wokół tych samych wzorców - tu Husker Du, tam Black Flag, a zza winkla
wyglądają Fucked Up. Nie są to złe inspiracje, ale jednak mocno wyczuwalne. Nie
umniejszają klasie płyty, której słucha się - bądź co bądź - przyjemnie. Nie
wbija ona w ziemię (poza kilkoma wyjątkami), ale prezentuje się równo.
Nie jest to płyta wybitna, ale stawia Iceage w naprawdę
dobrym świetle. Tak jasnym, że w końcu można zauważyć pokładane w nich nadzieje
i zarazem tak ciemnym, że Duńczycy nie stracili nic ze swojej debiutanckiej
zaciekłości i zadziorności. Pozostaje tylko czekać na kolejny krok formacji
dowodzonej przez Eliasa Bendera Rønnenfelta i zasłuchiwać się w You're Nothing.
7
Piotr Strzemieczny
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.