poniedziałek, 25 lutego 2013

Recenzja: Iceage - "You're Nothing" (2013, Matador)

Iceage, choć to zespół niezły, wydaje się, że bardziej niż umiejętnościami, swoją wysoką pozycję i uznanie zawdzięcza dobremu pijarowi. Nie umniejsza to faktowi, że You're Nothing to dowód, że pochlebne opinie przy debiucie nie były rzucane na wyrost.










Nad New Brigade piały z zachwytu takie media jak Quietus czy Pitchfork. Czwórka Duńczyków, mimo że nagrała album więcej niż poprawny, to jakoś nie wybijała się ponad stan. "Trzy akordy - darcie mordy", jak to się zwykło mówić w towarzystwie punkowo-post-hardcore'owym (albo tak się nie mówi w towarzystwie, ale tuż za jego - towarzystwa - plecami), pasowało do debiutu i zarazem nie pasowało. Duńczycy mieli jakiś pomysł na siebie, ale nie potrafili go w pełni wykorzystać. Zwalać na karby młodości (nie mieli nawet dwudziestu lat) nie można było, bo kopenhaski band brzmiał dojrzalej, niż można było przeczuwać, ale zarazem z mocno wyczuwalnym feelingiem gówniarskiego post-punka. Minęły dwa lata, Iceage zawitali w tym czasie do Polski, zagrali z pewnością dobry, a już na bank niedoceniany koncert w namiocie Trójki, podpromowali się jeszcze bardziej i...wydali drugiego długograja. No i tutaj zaczynają się popularne schody.

Stopnie to koślawe, zawiłe i niepewne. Iceage przez długość całego albumu bawią się w, można rzec, ciucubabkę ze słuchaczami. Prezentują kawałki niesamowicie wolne, ciągnące się jakby w nieskończoność, ale także prawdziwe torpedy, wgniatające w ziemię swoim ciężarem i energią. Już sam początek pokazuje, że You're Nothing to kawał dobrej muzyki. 

"Ecstasy", drugi singiel Iceage, wita prawdziwym zgiełkiem - przestery kłują po uszach, perkusja rani bębenki, a znudzona melodeklamacja Eliasa przeplatana z prawdziwie rewelacyjnym, wykrzykiwanym "Pressure!" sprawia, że otwierający płytę utwór tylko zwiększa ochotę na resztę materiału. Następujące po "Ecstasy" "Coalition" udowadnia, że Iceage to jeden z ciekawszych punk-rockowych bandów młodego pokolenia. Duńczycy grają głośno, z pewnym pomysłem i na tyle chwytliwie, że potrafiły się nad nimi pochylić bardziej mainstreamowe media. Gitary, choć jazgoczą mocno w tle, są łatwo przyswajalne i wciągają swoją bezpośredniością. Wysoki poziom podtrzymują jeszcze "Burning Hand" i "In Haze", gdzie szczególnie słychać Husker Du z początków działalności. Zawodzą te kawałki, gdzie Iceage zdecydowali się na zwolnienie tempa i stonowanie dawkowania chaosu. Zupełnie nie kupuję wzbogaconego klawiszami "Morals" czy "Interlude", które miało w zamyśle przygotować na mocniejsze uderzenie "Burning Hand". "Rodfæstet" to z kolei ekspresja w ich ojczystym języku, która, na tle chociażby "Everything Drifts", wydaje się być nazbyt wydłużona i, co za tym idzie, nużąca.

Mimo że You're Nothing to zbiór naprawdę ciekawych kompozycji, tylko kilka z nich wybija się ponad resztę. "Awake" czy utwór tytułowy to niezłe kawałki, ale Iceage orbitują wokół tych samych wzorców - tu Husker Du, tam Black Flag, a zza winkla wyglądają Fucked Up. Nie są to złe inspiracje, ale jednak mocno wyczuwalne. Nie umniejszają klasie płyty, której słucha się - bądź co bądź - przyjemnie. Nie wbija ona w ziemię (poza kilkoma wyjątkami), ale prezentuje się równo.

Nie jest to płyta wybitna, ale stawia Iceage w naprawdę dobrym świetle. Tak jasnym, że w końcu można zauważyć pokładane w nich nadzieje i zarazem tak ciemnym, że Duńczycy nie stracili nic ze swojej debiutanckiej zaciekłości i zadziorności. Pozostaje tylko czekać na kolejny krok formacji dowodzonej przez Eliasa Bendera Rønnenfelta i zasłuchiwać się w You're Nothing

7

Piotr Strzemieczny 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.