Natalia kwitnie artystycznie, krystalizuje swoje podejście do muzyki i coraz umiejętniej ubiera się w melodie.
Bytowanie Natalii Fiedorczuk wielce mnie zastanawia. Niby z projektem Nathalie and the Loners wydała właśnie drugą płytę, udzielała się przy odrodzeniu Happy Pills, wspomagała innych artystów wokalnie, ale mimo to w powszechnej świadomości jej osoba jest raczej mało znana. A to ogromna szkoda, bo głosem niszczy większość koleżanek z polskiego podwórka muzycznego.
Debiut Nathalie and the Loners
zachwycał kuszącym splinem, trochę brudnym, trochę przykurzonym. Go dare było smutne, choć potrafiło też
energetycznie elektryzować. Odnoszę wrażenie, że drugi krążek kontynuuje tę
dobrze rozpoczętą passę.
Natalia charakteryzuje się swego
rodzaju przyciągającą zwiewnością, trochę jakby wydobywała się z piosenek i
unosiła wokół słuchacza, delikatnie głaszcząc go i otulając. Może to, co tu
przedstawiam, wydaje się trochę przegadane, ale ta dziewczyna naprawdę kryje w
sobie jakąś hipnotyczną moc nasączoną magnetyzmem.
Na On being sane (In insane places) słychać zdecydowaną różnicę
pomiędzy tutejszymi wędrówkami muzycznymi, a pierwszą, prostą i oszczędną,
płytą. Obecnie jest więcej czarów i zakamarków, odkrywania i smakowania. Choćby
takie „Emily (at down)” które budują elektroniczne pohukiwania i pulsowania, a
wszystko topi się w tajemniczym echu. Skrzypce i te dźwięki przesączające się w
tle, które trudno odpowiednio nazwać czy scharakteryzować, są bowiem jakby
wyrwane z zaświatów, nadają mrocznego
charakteru, można poczuć się jak w jakimś burtonowskim horrorze, jest zagadkowo
i intrygująco.
Są też kompozycje bardzo smutne i
depresyjne, jak „Nervous monster” czy „Sadnesslessness”, które kołyszą,
rozlewając przy tym przygnębienie. Wokal jest trochę anemiczny, wyobcowany, czuć
w nim ogromne pokłady tęsknoty. Z ciekawym przełamaniem mamy do
czynienia w przypadku „Cats on fury”, które pozornie wydaje się być posępną
pieśnią, jednak przy okazji refrenu rozwija się, rośnie owocnie i ciepło,
przemieniając się w utwór nasączony promiennym pierwiastkiem. Osobiście najbardziej lubię „All
of sudden”, w przypadku którego rolę kręgosłupa utrzymującego spełniają
klawisze. Nadają one piękny rytm, na którym to rozciąga się elastycznie wokal.
Jawi się to wszystko ponętnie i frapująco.
Najnowszy krążek Nathalie and the
Loners to pozycja niezwykle dojrzała, otwierająca się na słuchacza,
przedstawiająca przed nim z dumą całą gamę rozsądnie dobranych środków. Widać,
że Natalia kwitnie artystycznie, krystalizuje swoje podejście do muzyki i coraz
umiejętniej ubiera się w melodie.
7
Małgorzata Pawlak
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.