sobota, 1 grudnia 2012

Recenzja: Nathalie and the Loners – "On being sane (In insane places)" (2012, Antena Krzyku)


Natalia kwitnie artystycznie, krystalizuje swoje podejście do muzyki i coraz umiejętniej ubiera się w melodie.










Bytowanie Natalii Fiedorczuk wielce mnie zastanawia. Niby z projektem Nathalie and the Loners wydała właśnie drugą płytę, udzielała się przy odrodzeniu Happy Pills, wspomagała innych artystów wokalnie, ale mimo to w powszechnej świadomości jej osoba jest raczej mało znana. A to ogromna szkoda, bo głosem niszczy większość koleżanek z polskiego podwórka muzycznego.

Debiut Nathalie and the Loners zachwycał kuszącym splinem, trochę brudnym, trochę przykurzonym. Go dare było smutne, choć potrafiło też energetycznie elektryzować. Odnoszę wrażenie, że drugi krążek kontynuuje tę dobrze rozpoczętą passę.

Natalia charakteryzuje się swego rodzaju przyciągającą zwiewnością, trochę jakby wydobywała się z piosenek i unosiła wokół słuchacza, delikatnie głaszcząc go i otulając. Może to, co tu przedstawiam, wydaje się trochę przegadane, ale ta dziewczyna naprawdę kryje w sobie jakąś hipnotyczną moc nasączoną magnetyzmem.

Na On being sane (In insane places) słychać zdecydowaną różnicę pomiędzy tutejszymi wędrówkami muzycznymi, a pierwszą, prostą i oszczędną, płytą. Obecnie jest więcej czarów i zakamarków, odkrywania i smakowania. Choćby takie „Emily (at down)” które budują elektroniczne pohukiwania i pulsowania, a wszystko topi się w tajemniczym echu. Skrzypce i te dźwięki przesączające się w tle, które trudno odpowiednio nazwać czy scharakteryzować, są bowiem jakby wyrwane  z zaświatów, nadają mrocznego charakteru, można poczuć się jak w jakimś burtonowskim horrorze, jest zagadkowo i intrygująco.
Są też kompozycje bardzo smutne i depresyjne, jak „Nervous monster” czy „Sadnesslessness”, które kołyszą, rozlewając przy tym przygnębienie. Wokal jest trochę anemiczny, wyobcowany, czuć w nim ogromne pokłady tęsknoty. Z ciekawym przełamaniem mamy do czynienia w przypadku „Cats on fury”, które pozornie wydaje się być posępną pieśnią, jednak przy okazji refrenu rozwija się, rośnie owocnie i ciepło, przemieniając się w utwór nasączony promiennym pierwiastkiem. Osobiście najbardziej lubię „All of sudden”, w przypadku którego rolę kręgosłupa utrzymującego spełniają klawisze. Nadają one piękny rytm, na którym to rozciąga się elastycznie wokal. Jawi się to wszystko ponętnie i frapująco.

Najnowszy krążek Nathalie and the Loners to pozycja niezwykle dojrzała, otwierająca się na słuchacza, przedstawiająca przed nim z dumą całą gamę rozsądnie dobranych środków. Widać, że Natalia kwitnie artystycznie, krystalizuje swoje podejście do muzyki i coraz umiejętniej ubiera się w melodie.
  
7

Małgorzata Pawlak

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.