Jeśli chodzi o elektronikę, to
nie ma co ukrywać – Niemcy zawsze byli dobrzy w te klocki. Karlheinz Stockhausen,
Kraftwerk, Klaus Shulze, Manuel Göttsching czy Mouse On Mars to tytani
elektronicznych brzmień. Ale w światku muzyki techno tudzież tanecznej
elektroniki odnajdziemy jeszcze jedną wybitną personę. Chodzi o Michaela
Mayera, który nie bez powodu jest już nazwany legendą. Dlaczego? Po pierwsze
współzałożył i współprowadzi prestiżową oficynę Kompakt, po drugie wysmażył
słynne miksy Immer (zwłaszcza ten
pierwszy z 2002 roku), i wreszcie, jako punkt trzeci, wypadałoby dodać bogaty
dorobek płyt studyjnych. Tymczasem w dyskografii niemieckiego producenta
figurują tylko dwa albumy, z czego ostatni ukazał się zaledwie kilka tygodni
temu.
No dobra, może Mayer za wiele
płyt nie nagrał, ale chyba bardziej interesująca jest treść jego krążków.
Debiutancki Touch to, najprościej
mówiąc, eksploracja techno i tech-house’owych rejonów w starannej i dopieszczonej
manierze. Może nie była to płyta przełomowa, jednak pewnych wartości na pewno
nie można jej odmówić. Z kolei niejako na przeciwległym biegunie wyłania się
najnowszy longplay. Niemiec zdecydował się wydać swojego sofomora dopiero po
ośmiu latach, aby móc stworzyć dopracowany i w pełni ukształtowany materiał
(według niego Touch to tylko jakieś
szkice nagrane w parę tygodni, a nie album par excellence).
Opener najnowszego dzieła –
„Sully” - to baśniowo-ambientowa impresja, dziejąca się gdzieś w pełnej
lodowców oraz zamarzniętych jezior, zapomnianej, odległej krainie. Po czym
przenosimy się w nieco cieplejsze warunki klimatyczne, choć nadal jest chłodno.
W „Lamustewie” pojawiają się wreszcie drumy i rysuje się wyraźny bas, ale wciąż
aura jest nieco niepokojąca. Dopiero ubrany w bardziej taneczny vibe „Wrong
Lap” wnosi ożywienie i dynamizm. Potem mamy tytułowy utwór, czyli „Mantasy”.
Oparty na szybkim elektro-motywie track pędzi przed siebie, a czasem tylko
pojawiają się klawisze słyszane już w „Sully”. W „Roses” tempo trochę siada, a
to za sprawą trochę snującego się rytmu i powtarzającej się co chwilę wokalizy.
„Baumhaus” brzmi jak (w części)
przełożony na język żywych instrumentów kawałek ze Swim Caribou, wybrzmiewający gdzieś w środku lasu pełnego ptaków.
To, jak radzi sobie z taką materią Mayer, sprawia, że kawałek jest jednym z
highlightów Mantasy. Tego samego nie
mogę powiedzieć o kolejnym w zestawie „Rudi Was A Punk”, gdzie jednostajny loop
zostaje co prawda w jakiś sposób modyfikowany, ale całość, choć niezła, to
jednak trochę nuży. „Voigt Kampff Test” (wiadomo, do kogo odnosi się tytuł)
przypomina to, co działo się na debiutanckim Touch. Wreszcie do głosu dochodzi stopa, ciężko krocząco w gęstej
strukturze instrumentalnych i syntetycznych motywów. W „Neue Furche” jest
podobnie – również można włożyć track do worka z napisem „techno”. A co
niemiecki producent zostawił na koniec? Wcale nie jakiś długi i mroczny
ambient, a wręcz odwrotnie, bo wbity w techno-formułę, popowy (za sprawą
featuringu Jeppe Kjellberga, choć nie tylko) song.
Teraz możemy sobie zadać pytanie:
czy Mayerowi udało się nagrać wybitny album obrębie muzyki technicznej? Z całą
pewnością, możemy powiedzieć, że jednak nie. Trzeba docenić eklektyczną
konwencję i dużą dbałość o detal, ale trzeba również przyczepić się tego, że
niektóre fragmenty niestety trochę zawodzą oczekiwania, a czasem po prostu nudzą.
Choć narzekać też nie można, w końcu Mantasy
to album dopracowany i solidny, z kilkom zaledwie niedociągnięciami.
6.5
Tomasz
Skowyra
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.