Gallows powracają! Nowy album, nowy wokalista. Zmiany na lepsze?
Sporo ludzi narzeka, że nowy wokalista Gallows, krótko mówiąc, ssie. Zabawne, bo te opinie słyszę najczęściej od dziewczyn. Żadnych argumentów, puste stwierdzenie. Zupełnie jakby to było oczywiste, że jeden jest lepszy od drugiego. Drogie, heteroseksualne panie, tyczy się to was (o ile zainteresowałyście się szubienicami ze względu na wyględnego, obdziabanego, rudego typa). Zwróciłyście uwagę na stare płyty, bo Frankie boi pisał teksty o szeroko pojętych relacjach damsko-męskich (umiejętnie i z ciekawych perspektyw – czego nie można mu odmówić). Muzyka i teksty kontra brzuch lepszy niż u Testovirona i aparycja. Zdaje się, że stare, dobre mechanizmy przyciągania audytorium mają się świetnie. Zhomogenizowany mainstream musi się jedynie od czasu do czasu schylić po niszowe kody kulturowe, aby nie udławić się własnym ogonem. Mamy więc charakternego chłopaczynę z Londynu, który drze japę w punkowym zespole. Jest gniew, bywa ulicznie. Niemniej jego frustracje są spowodowane byciem hopeless romantic w świecie zdominowanym przez bling bling, "Sex w Wielkim Mieście" i uzależnione od światła neonów zombie. W tym momencie pojawia się juby znany z Alexisonfire (Wade Macneil). Okazuje się, że jest bardziej wkurzony i mniej monotematyczny niż Frank. Posiada jeszcze dwa atuty. Ma o wiele większą skalę głosu od poprzednika i nie wymięka kondycyjnie (czego świadkiem byli wszyscy obecni na gigu w Hydrozagadce 30 września).
Nowy
album otwiera deklamowana seria niewygodnych pytań rodem z kozetki. Prawdopodobnie
gdyby nie treść to dykcja, tembr i nienaganny akcent lektorki wywołałby ostrą
podjarkę u brytofili i fetyszystów głosu. Wjeżdżają gitary i sekcja. Wade
konstatuje: „(...) There's no way out. There's no escape
from the vicious circle we embrace. Proud hearts,
sick minds.Victim Culture's on the rise. Bad
blood, worse vibes. Victim culture's on the rise.
You better fear the future. You better fear what's coming next. You better fear
the future. Grave diggers keep busy while we
obsess.(...)”. Czyli wiadomka, że nikt nie
będzie głaskał nikogo po łapkach.
Zdarzało wam się fantazjować o własnym pogrzebie kiedy byliście dziećmi? O tym, że zapewne spieprzycie w życiu tyle rzeczy, a i tak tego dnia wszyscy będą pamiętać tylko to, co było ok? "Everybody Loves You (When You're Dead)" to kawałek o tuzach r'n'r i punka, którzy przedwcześnie zeszli z tego świata. Kolejny numer na płycie to "Last June". Klawy, punkerski hymn do śpiewania po pijaku. All Cats Are Beautiful głosi skandowany w refrenie skrót. Dobra, to straszny suchar, a temat nie jest w sumie zabawny. Nakręcony do "Last June" klip nie pozostawia wątpliwości, o co się rozchodzi.
"Outside Art" to kawałek o przemijaniu, ale zanim zagości na waszych twarzach sardoniczny uśmiech, a na usta wciśnie się komentarz o truizmach w stylu Coelho, muszę uprzedzić, że ten numer się broni. Macneil melodeklamuje: “(...)While everyone's sleeping, the moon holds a knife. Curse of twenty seven almost ended my life. But, in that brief moment, our lives did collide. Freedom from chaos with you by my side. No need for searching through old holy books. I know death is coming, I've seen how he looks. Nothing lasts forever, nothing you can keep. My days blur together, my nights last a week. Time is a bastard, routine a whore. The sun is exploding, we're heading for war(...)”. Może mam cholerny Zespół Aspergera, ale po maksie odpowiada mi taka poetyka! Na klipie promującym ten numer zgwałcona dziewczyna bierze krwawy odwet na swych oprawcach. Kolejny numer, który wyróżnia się na tle innych, to "Austere". Rozwija tę rockandrollową motorykę z nutą math, która była zawsze obecna na płytach Gallows. To dopiero połowa albumu, a Macneil nadal toczy pianę niczym opętany. Tekst jest uber anarcholski, Wade wjeżdża zarówno na neokonserwatystów, jak i pragmatyczną, brytyjską lewicę.
"Depravers"
to świetny numer do jeżdżenia na desce czy do ostrzejszego świrowania na
rowerze. Nadawałby się też do opuszczania płonących, apokaliptycznych zgliszczy
jakiejś ogromnej metropolii. Ostatnie spojrzenie w lusterko i kojące uczucie
ulgi płynące z pożegnania tego dymiącego czyraka. Jeden z moich faworytów na
płycie to kawałek pt. "Odessa". Bardzo klimatyczny, momentami wręcz
subtelny, ale bez zbędnego przesładzania. Nie obyło się bez pościelówy
("Cross of Lorraine"). Gdy zabrakło kilku kawałków o miłości, Gallows
nie nazywałoby się Gallows.
Nie wspominałem o
wszystkich numerach, bo muzycznie płyta jest raczej jednolita. Hardcore -
punkowe łupanie z elementami charakterystycznymi dla mathcore. Wszystko to
przeplatane gdzieniegdzie melodyjnymi partiami i chórkami. Chciałem uniknąć
takiego pompatycznego ględzenia, ale to najdojrzalsza płyta szubienic. Niby nic
szczególnie odkrywczego, jest cała masa bardziej pokombinowanych muzycznie
zespołów, o których nigdy nie było tak głośno. Tyle, że tych bandów nie
wydawało nigdy majors pokroju Epitaph czy Warner Bros. Mam nadzieję, że czkawka
jaką jest zmiana wokalisty odbije się jeszcze szerokim echem.
7
Grzegorz Ćwieluch
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.