Marika Hackman - folkowe objawienie z Londynu.
Jakieś dwa i pół koła fanów na Facebooku, a większość materiału zamieszczonego na soundcloudzie to covery. Marika Hackman może i jeszcze nie należy do grona wykonawców znanych, ale ma do tego predyspozycje. Jej autorskie utwory nie biją innowacyjnością, niesamowitym pomysłem czy bogatymi aranżacjami. To po prostu smędny wokal i – przeważnie – tylko akustyczna gitara. Pochodząca z Londynu songwriterka niedawno wydała epkę z coverami. Fajnymi, ciekawymi.
O ile o można by marudzić, że sam wybór kompozycji na Covers EP nie powala i jest raczej
tendencyjny (Warpaint, Nirvana, The Knife…), o tyle już sam pomysł na aranżacje
może wzbudzać podziw. Fanem Warpaint nie byłem i nie zapowiada się, żebym został, ale nagrania oczywiście znam, więc problemu z porównaniem nie było. I biorąc pod
uwagę oryginał oraz wersję Mariki, lepiej wypada cover. Może nie jakoś dużo
lepiej, olśniewająco lepiej, ale lepiej. Jest przede wszystkim ciężej i o
większym natężeniu melancholii, z której „słynie” (o ile można używać takiej
terminologii) twórczość Hackman. „Burgundy” znalazło się na wydanej w 2008
(albo 2009, zależy jak patrzeć) debiutanckiej epce Warpaint i nadal jest to
jeden z ciekawszych utworów kalifornijskiej formacji. I tak, jak oryginał
wybrzmiewał przestrzennie, luźno i z pewnym przytupem, tak Marika zamknęła tę
piosenkę w czterech ścianach swojego pokoju, przygasiła światła i po prostu
nagrała, wkładając do wykonania masę odczuwalnego smutku.
Słuchając „Lithum” każdy ortodoksyjny fan Nirvany
przeżegna się pięć razy, osiem razy zastuka w rynnę i szybko wyłączy
odtwarzacz, krzycząc przy tym, że „profanacja”. Jasne, słuchając wersji nirvanowskiej
i tej Mariki widać, że ten grunge’owy pazur gdzieś się zatracił, że to nie
Nirvana (to chyba dobrze?), i w ogóle że jakieś dziwne te bębny w tle – niby bez
wyrazu, ale jednak coś w nich jest. Przede wszystkim ich wydźwięk –
przytłumiony, tajemniczy i mroczny, iście plemienny, znakomicie współgrający z
łagodnym, ledwie wyczuwalnym chórkiem w tle.
Z tymi kawałkami, które Marika wybrała na swoją epkę mam
pewien problem. Kwestię Warpaint już wytłumaczyłem, drugi aspekt to The Knife,
którzy nigdy nie przekonali mnie do siebie, a dodatkowym minusem były i głos, i
maniera Karin Dreijer Andersson, zarówno w przypadku The
Knife, jak i solowego Fever Ray. Dlatego „Marble House” utrzymane w tej
folkowo-noirpopowej odsłonie, wypełnionej i lamentem w śpiewie, i przygnębieniem w muzyce, może się podobać. Słuchając nagrań Mariki Hackman, tej jeszcze młodej
singer/songwriterki, moje skojarzenia oscylują gdzieś w okolicach Laury
Marling, Anny Calvi czy, spoglądając chociażby na nasz rodzimy grunt, Asi i jej
Kotów. Ta epka nie powala na kolana, nie pokazuje wielkich gór, ale jest ładna
i – w połączeniu z niedawno wydanym singlem „You Come Down / Mountain
Spines” – daje nadzieje na świetlaną folk-przyszłość.
6.5
Piotr Strzemieczny
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.