niedziela, 9 września 2012

Wywiad: "Koncerty? Dochodzimy do masy krytycznej" || Michał Wieczorek/ uwolnijmuzyke.pl ||

Joanna 'frota' Kurkowska // blackboxphoto.pl
Z Michałem Wieczorkiem, bloggerem, dziennikarzem portalu uwolnijmuzyke.pl oraz rozgłośni internetowej Radio Aktywne, rozmawialiśmy o polskich mediach muzycznych, gazetach i koncertach. 
 





Michał Wieczorek: Pierwszy raz ktoś robi ze mną wywiad. Zawsze to ja trzymam dyktafon (śmiech).

Michał, kilka lat już piszesz o muzyce, nazwijmy to, na poważnym poziomie.

Tak, to prawda. Będzie już…pięć lat! W 2007 roku założyłem pierwszego bloga. Pierwszego, bo potem były jeszcze dwa. Obecnie prowadzę bloga związanego częściowo z audycją radiową, którą tworzę, a także z tekstami, które nie zmieściły się w innych miejscach. Od grudnia 2008 piszę do „Uwolnij Muzykę”, od września ubiegłego roku do „Electric Nights”. Miałem też jednorazową współpracę z „Onet.pl”. Mój tekst o Neilu Youngu był nawet na głównej stronie. Publikowano go w dniu urodzin Neila i nawet jeśli wisiał ledwie dwadzieścia minut, to i tak wisiał! No i…Nie ma dobrego medium muzycznego w Polsce…No nie ma. Siedzę w tym i widzę, że są fajne inicjatywy, ale takiej porządnej inicjatywy nie widać… OK., jest „T-Mobile Music”, ale to indywidualny przypadek, który jest bezkonkurencyjny.

Ale w tym przypadku nie ma się co dziwić…

Dlatego mówię, że ten portal należy traktować oddzielnie. Sieć komórkowa próbuje się promować przez muzykę czy scenę na OFF Festivalu, i wszystko jest takie fajne. Ale rzeczywiście, to jest taki portal, który pisze o muzyce. Nie tylko alternatywnej, ale ogólnie. I ma specjalistów związanych z każdym gatunkiem. Według mnie jest najlepszy. Taki polski „Pitchfork”. No dobra…”Porcys” uważany jest za ten polski odpowiednik „Pitchforka”, bo „Porcys” i „Screenagers” mają więcej do powiedzenia w niezalowym świecie. Ich podsumowanie dekady jest, chociaż akademickie, to niesamowite i bardzo wyczerpujące. Wydaje mi się jednak, że” T-Mobile Music” jest najlepsze.

Porcys i Screenagers ukształtowały gust muzyczny wielu fanów alternatywy w Polsce.

Zgadzam się, ale po tym, jak „Uwolnij Muzykę” zaczęło działać tak prężnie, to oba portale zwiększyły częstotliwość publikacji u siebie. Chyba poczuli oddech konkurencji.

OK., ustaliliśmy. T-Mobile to bezkonkurencyjny portal w polskim Internecie. „Screenagers” i „Porcys” – czołówka?
 

Niegdyś czołówka, a na pewno pionierzy, którzy ukształtowali muzycznie wiele osób. Czy słusznie, czy nie – ukształtowały.

Ale polski Internet to nie tylko te trzy portale. Są strony – mniejsze i większe – a także blogi. Popatrz jak to się obecnie rozwija. Na przestrzeni ostatniego roku powstało wiele inicjatyw, których ja nie będę oceniał, ale działa „New Anthem”, „PopMag”, „Music is”. 

Jest bardzo dużo tych inicjatyw. Ale to jest to samo, co „Porcys” o mnie kiedyś napisał. Większość tych osób prezentuje poziom przygodnych bloggerów. Rzeczywiście, ja byłem wcześniej bloggerem, więc nie dziwię się tamtej krytyce. Nie pisałem do szuflady, ale właśnie na bloga. A „PopMag” to… ciężki temat. Strasznie widać, że nie mają korekty, a to razi. Nie widzę także żadnej linii programowej, która zawsze się przydaje. U nas też raczej tego nie ma. Jeśli zaglądam na jakieś strony, to w zakładkach w swojej przeglądarce mam kilka portali. Mam „T-Mobile”, „Porcys”, do których ciągle zaglądam, chociaż uważam, że stracili swój dawny blask i pływają w swoich komplementach. To też jest taki problem naszej branży. Wszyscy wszystkich znają, ale raczej w takim sensie: „O, to moi znajomi, nie mogę o nich źle napisać, bo przecież się kumplujemy, a w weekendy wychodzimy na wódkę”. Więc to jest duży problem. Polscy dziennikarze i redaktorzy nie potrafią dzielić prywatnych stosunków od zawodowych.
Wychodzi z tego niesłuszna promocja. Biorą się takie hajpy niewiadomo skąd. Na przykład takie Nerwowe Wakacje. Na „Porcys” hajp na płytę tysiąclecia, potem na „Screenagers”. Niesłusznie, moim zdaniem. W Polsce Internet jest jednak jedynym nośnikiem informacji o muzyce.

Internet Internetem, a co z prasą?

Przez siedem lat co miesiąc biegałem do sklepu i kupowałem „Teraz Rock”. W domu mam wszystkie numery od 2003 do 2010 roku. Wydaje mi się, że te dziewięć lat temu, kiedy zaczynałem czytać „Teraz Rock”, pismo coś znaczyło. W sferach, w których się obracam, tzn. tych niezalowych, alternatywnych, jeśli „TR” kiedyś miał powodzenie, to już je stracił. Jest to obecnie obiekt drwin i kpin, ale to też zależy od sposobu postrzegania muzyki. „Teraz Rock” jest pismem rockowym, skierowanym na jeden gatunek muzyczny. Dlatego to w Polsce się dobrze sprzedaje wśród starszych ludzi i metali. Problemem nie jest jakiś żenujący poziom tekstów, chociaż ten też się zdarza, bo najlepsi poodchodzili albo zmarli. Rock stracił swoją może nie innowacyjność, ale to nie jest już ta sama muzyka, co w latach dziewięćdziesiątych. Redaktorzy „Teraz Rock” żyją jednak w tamtych czasach. Oczywiście sam znam takie osoby, które tak uważają, ale są też ludzie, którzy uważają, że po 1993 roku w muzyce nie powstało nic wartościowego. Prawda jest taka, że to jest ciągłe mielenie tych samych wzorców.

„Teraz Rock” to jedno, a inne gazety?

„Machina”? „Machiny” nie ma. Jest „Glissando”, ale to magazyn dla prawdziwych freaków. Nie czytam szczerze mówiąc, bo to nie jest gazeta i styl pisania, który mnie interesuje. Są oczywiście „Metal Hammery”, które do tej pory nie upadły, więc mają swoją publiczność, tylko mówię, to zupełnie inne postrzeganie muzyki niż ta, która mnie interesuje. Nie mówię, że metal jest zły, bo ja go nie słucham, tak jak nie czytam takiego typu gazet. Ostatnio czytałem w zagranicznym „Kerrangu!”, że tam mają taką samą mysl przewodnią, co w „Teraz Rock”. Z jednym zastrzeżeniem, według Brytyjczyków w muzyce nie powstało nic wartościowego po roku dwutysięcznym.
Są jeszcze „Gadki z Chatki”, ale to jest takie wyspecjalizowane pismo, które wychodzi chyba rzadko i bodajże opisują w niej muzykę tylko polską. Z tego, co słyszałem, to też nakład gazety nie jest jakiś wysoki.

Są jeszcze gazety lifestyle’owe…

„Hiro” czy „Aktivist” to gazety prowadzone przez duże agencje reklamowe i żyją tylko dlatego, że są za darmo, a na dodatek mają dużo tekstów reklamowych, więc mają za co się utrzymać. Jasne, są teksty poświęcone muzyce, ale to tylko fragmenty. Poza tymi wymienionymi nie ma innych gazet muzycznych.

A „Machina” dlaczego upadła?
Ta pierwsza „Machina” nie wiem, dlaczego upadła, ale druga z dwóch powodów. Po pierwsze, za szybko przeszła do sieci, ale to dlatego, że zaczął spadać nakład. A nakład zaczął spadać, bo pismo było skierowane do nikogo. To znaczy była wyznaczona jakaś grupa odbiorców, ale okazało się, że to nie jest ta konkretna grupa.

Polski odpowiednik czytelników „NME”?

Chyba tak, chociaż ‘Machina” chciała być o całej popkulturze, a nie tylko o muzyce. Teraz mamy tylko portal, ale jeszcze jakiś czas temu wychodziła co tydzień jako magazyn on-line. Byłem na spotkaniu Hard Rock Cafe, podczas którego Metz opowiadał szumnie, że „Machina” jest pierwsza w sieci i co to nie będzie! Pierwsi weszli, pierwsi padli, jak pokazało życie.
Czasem są dobre teksty w „Polityce”, ale wiadomo – tam piszą Chaciński czy Mann. Zauważyłem jednak, że muzyka rozrywkowa, czyli nie jazz i nie muzyka poważna, są traktowane trochę po macoszemu. Na początku roku były zapowiedzi najciekawszych wydarzeń 2012 i zwracano uwagę głównie na jazz i muzykę poważną. O tej muzyce rozrywkowej nic nie było. Ciekawe artykuły zdarzają się też w „Przekroju”, ale to prawdziwe, poważne muzyczne pisarstwo przeniosło się do sieci.

Myślisz, że gazety wrócą?

Mogą. Na przykład „Spin”, pismo, które wychodziło przez bodajże trzydzieści lat, w pewnym momencie zostało zawieszone i działał tylko portal. Teraz jakoś wrócili i to jest chyba jedyne rozwiązanie, jakie zastosował „Spin”. Portal jest newsowy, bo wiadomo, że gazeta przegrywa z Internetem. Magazyn wychodzi w cyklu dwumiesięcznym i poświęcony jest tekstom analitycznym. I to jest chyba przyszłość – mamy gazety w takiej formie, bo newsowość w gazetach muzycznych jest przeżytkiem. Wywiady, publicystyka, recenzje i dłuższe teksty w drukowanej wersji. Aczkolwiek nie jestem pewien co do tych recenzji, bo wiem, że ukazują się na stronie internetowej. Zresztą z tymi płytami to jest tak, że po tygodniu od wydania często traci się zainteresowanie. Wcześniej przecież hulają w Internecie, czy to w odsłuchu, czy na nielegalnych serwerach. Takie poważne teksty wydają się być dobrą opcją dla magazynów. Ale jest jeden warunek – musi być odpowiedni rynek. U nas tego jeszcze nie ma. Nie ma w ogóle popytu na pisma. Bo gdybym ja miał to kupować, i może jeszcze ze sto innych osób, to druk by się zupełnie nie opłacał.
Myślę, ze to wszystko zmieni się na lepsze. Ja jestem optymistą. Dzięki „T-Mobile Music”, „Porcysowi”, „Screenagers” czy nawet blogom wszystko próbuje wrócić do normy. Muzyka przebija się do mainstreamu, chodzi mi o rozmowy o muzyce. Muzyka jest formą sztuki, którą najłatwiej doświadczyć i zrobić.
Internet, który daje możliwość pisania każdej osobie, kradnie prestiż zawodu dziennikarza. Jednak żeby ukraść ten prestiż, trzeba go wpierw mieć. Trzeba pisać dużo i dobrze. Można zdobyć wiedzę i uznanie, ale trzeba być konsekwentnym  tym, co się pisze.

Problemem może być też rozdrabnianie, czyli pisanie do większej ilości blogów i portali? Nie mówię w tym momencie o tobie.

Nie, no jasne. Wiem o co ci chodzi. Ja na blogu akurat puszczam playlisty z audycji, relacje z koncertów, za które sam zapłaciłem i teksty, których nie chciano opublikować na różnych portalach. To jest taka działalność dodatkowa. Na Uwolnij Muzykę też już mniej piszę, zajmuję się raczej wewnętrznymi sprawami redakcji. To jest problem. Tym bardziej mnie to dziwi, że takie zachowanie obniża markę portalu, który przyjmuje osoby piszące do różnych miejsc. To niepotrzebne rozdrabniane. Rozumiem, żeby było tak, że piszę do jakiegoś portalu i tam mi zapłacą. Napiszę kolejny tekst i tam też dostanę wynagrodzenie. Trzeci mojego tekstu nie przyjmie, ale wysyłam go do czwartego i mam pieniądze. Trochę to głupie, ale lepsze to niż pisanie do dwóch czy trzech miejsc i prowadzenie jeszcze swojego serwisu.
Niby wymaga się od ludzi tej elastyczności czy freelancerstwa, co jest swoją droga bardzo dobre, tylko często to nie jest żadna praca. Część z tych blogów czy portali bezwiednie powtarza słowa innych. Mnie wkurza na przykład takie „Uchem w Nutę”, które spija wszystkie słowa redaktorów „Porcysa”. To jest taki przykład, a ja znam więcej takich rzeczy. No i to jest problem. Co innego gdyby to było płatne, ludzie pewnie bardziej by się starali. Ale z drugiej strony w Internecie wszyscy robią to po godzinach, więc może lepiej jest trzymać się jednej redakcji?

Nie sądzisz, że duże portale niszczą polskie dziennikarstwo? Chodzi mi o np. Onet, Orange, WP, które nie płacą współpracownikom, tzn. płacą, ale nielicznym, a reszta musi zadowolić się „praktykami”.

To samo dotyczy fotografów. Lepiej i łatwiej zapłacić grosze i pobrać zdjęcie z Flickra niż zapłacić trzydzieści złotych dobremu fotografowi za zdjęcia. Z drugiej strony przez to obniża się poziom. Każdy może wziąć aparat i zrobić zdjęcie. Wszystkie te serwisy typu wiadomości24, kontakt 24, wszystko24 polegają się na tym, że ktoś zrobi zdjęcie telefonem i ma się newsa na przynajmniej trzy dni. To jest psucie rynku, to jest bardzo krótkowzroczna polityka portali, które nastawiają się na szybki zysk. Najlepiej, aby zarobiły i jeszcze nikomu nie zapłaciły. Mi się wydaje jednak, że ten stan minie. Że właściciele portali zaczną traktować poważnie ludzi piszących dla nich, a różnego rodzaju firmy otworzą się na serwisy i będą chciały je wspomagać.
Nie wiem ile czasu to potrwa, mam nadzieję, że zmiany przyjdą jak najszybciej. Ciężko się znosi takie rzeczy, bo to takie psucie rynku - zgadzanie się na pisanie za darmo. Jeśli mam do siebie szacunek jako dziennikarz, to albo publikuję na swoim blogu za darmo i może ktoś mnie zauważy i coś mi zaproponuje, albo staram się gdzieś załapać.
Wiadomo, że portale jak twój „FYH!” czy „Uwolnij Muzykę” nie zapłacą, bo po prostu nie mają za co. Ale chodzi mi o duże portale ze sponsorami w nazwie, z ogromną ilością reklam. To jest, powtórzę kolejny raz, psucie rynku, pisanie za… No właściwie za co? Że ukaże się twoje nazwisko? Do port folio sobie włożysz artykuł jak fotografowie zdjęcia?

Chadzasz na koncerty?

Tak, aczkolwiek ostatnio już mniej. Pierwszy taki świadomy koncert to było Myslovitz gdzieś w 2000 roku. Ale większą ilość koncertów zacząłem zaliczać jakoś od 2007 roku. W ubiegłym roku występów, czyli oddzielnie support i główny artysta, ogarnąłem dwieście dwadzieścia. W tym roku już niestety gorzej.

Jak prezentuje się frekwencja na koncertach? Czy coś się zmieniło na przestrzeni tych kilku lat?

Jest dużo małych koncertów, na które przychodzi od dziesięciu do piętnastu osób. Chyba dochodzimy do pewnej masy krytycznej. Koncertów jest za dużo, czasem pięć-sześć jednego dnia i ma się problem z wyborem. Wydaje mi się, że najbardziej cierpią takie, jakie odbywają się tutaj, gdzie siedzimy. W Eufemii. Aczkolwiek na urodzinach Radia Aktywnego nie dało się tutaj wejść, ale to był jeden z nielicznych wyjątków. Przecież tutaj przyjeżdżają naprawdę wyśmienici artyści z innych państw! Kiedyś byłem na takim koncercie, że były cztery osoby z obsługi, organizator wydarzenia, gość, u którego spał wykonawca i ja…  Byłem jedyną osobą, która zapłaciła za bilety. To jest wielki problem. Nie wiem, czy jest przesyt, czy to jest taka muzyka, która się nie sprzedaje, ale jakimś cudem Kult zapełnia Stodołę dwa dni z rzędu, a jestem pewien, że gdyby dać im i trzeci, to też zapełniłby caly klub.
Wiem, że obracam się w takiej muzyce, która nie jest popularna, i muszę brać na to poprawkę, ale na Turbowolf w Hydrozagadce było całkiem sporo osób.

A ceny biletów?

Na małe koncerty, jak tu w Eufemii, ceny są doskonałe, bo nigdy nie przekraczają piętnastu złotych. Ale są koncerty, które w Polsce, w wartościach bezwzględnych, kosztują więcej niż na zachodzie. Byłem na Sleigh Bells i zapłaciłem 15 euro, czyli jakieś 60zł. W Polsce taki koncert kosztowałby złotych sto albo dziewięćdziesiąt. 

Koncert Kasi Nosowskiej w Och-teatrze kosztował 70 i 100 złotych.

Nie! Tak? Naprawdę? Jak drogo... Ja wiem, że w Warszawie koncerty zawsze są droższe, ale to przesada. Ceny są bardzo różne. Jest też wielu wykonawców przecenianych. Są występy, które kosztowały rok temu 25zł, a w tym już cena wynosi 60. To dużo. Nie wiem, czy to wynik inflacji, ale nawet jeśli, to chyba stawka nie powinna skakać w ten sposób. Niektóre koncerty są za drogie i na nie przychodzi mało osób, a niektóre są może nie jakieś megatanie, ale w dobrej cenie, i na nie też przychodzi mało osób (śmiech).

Może problemem jest podejście fanów muzyki alternatywnej? To głównie ludzie młodzi…

Są zblazowani, nie mają pieniędzy, albo mają pieniądze, ale nie chcą wydać na koncert. W końcu lepiej kupić piwo czy wódkę. To samo zobaczysz przez sprzedaż płyt, bo one nie schodzą. Ludzie nie chcą wynagradzać artystów? Nie ma tej więzi między muzykiem a słuchaczem? To jest według mnie problem. Chciałbym, aby to się zmieniło, ale nie wiem czy tak będzie.

Rozmawiał Piotr Strzemieczny 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.