niedziela, 16 września 2012

Recenzja: Two Door Cinema Club – "Beacon" (Kitsune, 2012)

Idealny scenariusz na muzyczne samobójstwo.













Debiutancka płyta Two Door Cinema Club, Tourist History, długo po premierze była chyba najczęściej odtwarzaną w moim iPodzie. Nawet, mimo że okres, w którym zasłuchiwałem się skocznym indie, już dawno odszedł w zapomnienie.  Ich pełne ironii „enjoy Coldplay...” do wychodzących z koncertu tłumów w trakcie Openera 2011 było chyba najlepszym tekstem, jaki padł ze sceny podczas całego festiwalu. Z nową płytą wiązałem ogromne nadzieje. I co? I nic. Ani to ładne, ani składne. Jedyne, czego mogę w tym momencie pogratulować zespołowi, to występu Alexa w trakcie ceremonii otwarcia igrzysk w Londynie. A szkoda... 


Album promował singiel „Sleep Alone”. Myślę, że niestety po tym, co usłyszeliśmy, gdy ukazała się cały materiał, panowie będą musieli pogodzić się ze samotnym spaniem. Płyta Beacon raczej nie zjedna im rzeszy fanek. Zespół zatracił swoje energiczne brzmienie. Płyta, nagrana w Los Angeles, brzmi delikatnie mówiąc, nieciekawie. Cały czas zastanawiam się, dlaczego zespoły przejawiają aż tak ogromne parcie na nagrywanie w Stanach. Aż tak bardzo pragną brzmieć jak Jonas Brothers czy Green Day? Pierwsze sekundy otwierającego album „Next Year” brzmią obiecująco, jednak z czasem czar pryska. Podobnie sytuacja ma się w innych kawałkach. Brzmieniowo to raczej gitarowa kakofonia niż energetyczny nieład z poprzedniej płyty. Wokal Alexa, chyba niepotrzebnie przesadnie zmasterowany i wygładzony, zwyczajnie irytuje. O niebo lepiej brzmi na dołączonym do edycji deluxe koncertowym nagraniu z występu w Brixton Academy. W zasadzie na bonusowym CD wszystko brzmi lepiej, mimo że jest dalekie od ideału. Nawet pochodzącego z Beacon „Handshake” w wydaniu live słucha się przyjemniej. Jeżeli na siłę musiałbym wytypować najlepsze kawałki, potencjalne (lub nie) single, które zdobędą szczyty list przebojów, postawiłbym na „Sleep Alone” (na tle całej płyty jednak nie wypada tak tragicznie) oraz „Wake Up” i „Sun” (naprawdę niezła sekcja dęta!). Gdyby album zamknął się w tych kawałkach, na pewno spotkałby się z o wiele lepszym odbiorem.

Następnym razem, zamiast silić się na sesję nagraniową w Stanach, występy na Igrzyskach Olimpijskich, lepiej pozostać w domu i skupić się na dopracowaniu materiału. W końcu to Wielka Brytania muzyką alternatywną stoi... Oby stare, dobre TDCC powróciło...

4/10

Miłosz Karbowski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.