…i każdy słuchacz wiedział, że to było po
prostu dobre.
Na początku był
chaos, były covery Smithsów i inne utwory tyle błogie, co nieco ubogie;
strojenie szlifów od klasycznego indie poprzez, zwróćmy uwagę cóż za wspaniała
nazwa, baroque pop do christmas songów, aż wreszcie 4 września 2012 roku
wypuszczono The North i każdy słuchacz wiedział, że to już było po prostu dobre.
Założony na krawędzi XX
wieku zespół Stars jest napędzany silnikiem marki Torquil Campbell, czyli
pozytywnie niewyżytego artystycznie gościa, któremu ojciec pisuje od czasu do
czasu intra do piosenek (jak widać Kanada również ma swojego tatę Kazika);
kostka cukru w tej herbatce to Amy Millan, która na nowej płycie również nie zawodzi, dosłownie i w przenośni.
Błogi nastrój
Beach House, zdystansowany i trochę nadpobudliwy męski wokal niczym z New
Order, tego rodzaju przyjemności oferuje nam The North, które zaczyna
podobać się już po trzydziestu sekundach singlowego „The Theory of Relativity”.
W porównaniu do poprzedniej płyty, ta przewyższa ją nienagannym stylem i
precyzją, bez zbędnych przerw na przebój, chórek czy riff, które spieprzyły
tyle krążków. Stonowane dźwięki jak księżycowe odpływy i przypływy rozlewają
się i zlewają w aksamitne, niewymuszone melodie; jedynie kawałek „Do You Want
to Die Together” odstaje od tego schematu, stanowiąc wariację w dziedzinie
utworów na dwa „korespondujące” głosy, to coś w rodzaju ironicznego hołdu
złożonego Serge’owi Gainsbourgowi.
Kolejny atut The North to żelazna spójność. Wywołuje
ona niepowtarzalny klimat i, choć nie jest to w żadnym wypadku koncept album,
najprzyjemniej słucha się go w całości. Zdecydowanie słowo klucz nowego
wydawnictwa Stars to płynność. Raz puszczone w ruch The North komponuje się na tyle dobrze, że po wyłączeniu istnieje
zagrożenie uczucia pustki. Gdy dodamy do tego wpadające w ucho, nierzadko
intrygujące teksty, mamy przed sobą poważnego kandydata na płytę roku.
Kupować, seedować, digitalizować!
8/10
Jacek Wiaderny
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.