Pontiak przygotowali solidny album.
Wykoncypowanie zgrabnej etykietki, czy wsadzenie opisywanego zespołu do odpowiedniej szufladki to sztampowy zabieg i nie trudno wtedy popłynąć z tematem. Można też spróbować uciąć łeb hydrze holistycznie. Podążając tym tropem, o nowej płycie Pontiak należałoby napisać, że odwołuje się do klasyki szeroko pojętego rock and rolla. Brzmi to cholernie enigmatycznie, ale wolę to niż klecenie na biegu takich „ślicznotek” jak grunge-neo-psyche, czy czegoś z podobnej parafii. W takim wypadku nie pozostaje nic innego jak skrupulatnie opisać obszary, które aktualnie eksplorują chłopaki z Pontiak.
Album został nagrany na farmie, ale jeżeli poszukujecie brzmień charakterystycznych dla amerykańskich „white trash” ple bejów, to ta płyta wam raczej nie podejdzie. Echo Ono to raczej hołd dla psychodelicznego rocka, a co za tym idzie, stoner rocka (i jego bardziej trippowych odmian). Typy z Pontiak są tak zajarani vintage’owym brzmieniem, że nagrali wszystko analogowo. Nie usłyszycie tu distortion i innych bajerków, bez których nie są w stanie obejść się pałujący cyfrowym brzmieniem metalheads.
Kiedy kolesie z Pontiak zabierają się za granie bardziej energetycznych, rock and rollowych riffów, ocierają się trochę o groove, który przywodzi na myśl Black Rebel Motorcycle Club. Na tyle cock-rocka pozwalają sobie na Echo Ono. Słuchając płyty odnoszę wrażenie, że o wiele ciekawiej wychodzi im jednak lunatykowanie. Moim osobistym faworytem, wybijającym się na tle całego albumu jest numer o nazwie „Royal Colors”. Ten nieco ponad czterominutowy oniryczny, przechodzący w space-rockowe spazmy track jest najjaśniejszym punktem płyty. Szkoda, że jedynie on potrafi utkwić w pamięci na dłużej.
6/10
Grzegorz Ćwieluch
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.