niedziela, 15 lipca 2012

Relacja: Heineken Open'er Festival - dzień II



Drugi dzień Heineken Open'er Festivalu w naszych oczach i uszach. Polecamy i zapraszamy.









Dry the River

Tent Stage
19:00

Zespół, który został obwołany rewelacją zeszłorocznego OFF-a, gdzie grał jeszcze przed wydaniem debiutanckiej płyty, jawił się jako ciekawe, acz niekoniecznie skorelowane z moim gustem muzycznym wydarzenie. Udałem się więc do Tent Stage, a to, co ujrzałem sprawiło, że upadłem na kolana i płakałem rzewnie, wyciskając łzę za łzą razem z resztą fanek, u których puls już dawno przestał być wyczuwalny. Po 10 minutach powiedziałem: dość! I wyszedłem. Och, jaka ulga… [Miłosz Karbowski]

Pipes & Pints
19:30
Talents Stage

Szczerze mówiąc, przed Openerem nie znałem ich w ogóle. A zobaczyłem przypadkiem, tylko przez ponadgodzinną obsuwkę na Talents Stage. Celtycki punk może średnio wpisuje się w target gdyńskiego towarzystwa, ale nie można narzekać na brak entuzjazmu – pod sceną doczekaliśmy się nawet skromnego pogo. Dudy w połączeniu z gitarami oraz muzycy, którzy raczej do abstynentów nie należą, stworzyły dość swojskie i ciekawe zestawienie. Koncert idealny na oderwanie się od alternatywno – elektronicznej mieszanki dominującej na Babich Dołach. [Miłosz Karbowski]

Jamie Woon
Tent Stage
21:00

Zauroczył mnie swoim głosem już od pierwszego przesłuchania płyty Mirrorwriting, dlatego strasznie chciałam go zobaczyć na żywo. I nie zawiodłam się! Słyszałam, że mimo iż nagrał tylko jeden krążek, za każdym razem na koncertach gra różne aranżacje swoich utworów. Tym razem było bardziej akustycznie, słodko i nastrojowo. Na żywo jego głos brzmi dokładnie tak jak na płycie. Zagrał prawie wszystkie kawałki ze swojego debiutu, wraz z dodatkowymi trzema „Missing Person”, „Will Ye Go Lassie Go” i „Blue Truth”. [Agnieszka Strzemieczna]

Bon Iver
Main Stage
22:00

Z Justinem Vernonem i jego koncertem mam ten malutki problem, że dobrze wiedziałem, czego mogę się spodziewać, a jednak w głębi duszy miałem nadzieję, że będzie tak, jak powinno być mniej więcej cztery lata temu. Bon Iver przyjechali do Polski i trochę za późno, i trochę na zbyt dużą scenę. Zresztą…nie ma się co oszukiwać, popularność formacja Vernona zyskała dopiero na przestrzeni ubiegłego roku, a główna w tym zasługa bardzo ładnej, acz bardzo komercyjnej drugiej płyty. A sam gig? Fajnie, zobaczyłem „Bonżiwe(r)” na żywo i bardzo się cieszę. Gorzej, że przepych i rozszerzone aranże nie do końca mnie zadowoliły i niezbyt uradowały. Nadmiar materiału z Bon Iver, Bon Iver też nie przemawiał na korzyść występu. OK., poszły największe hity, była też ładna oprawa, a na bisy poleciały przepiękne „Skinny Love” i „The Wolves (Act I and II)” ale w starych utworach zabrakło tej kameralności i intymności, które znalazły się na płycie. [Piotr Strzemieczny]

Przed koncertem, pod sceną, chyba najgłośniejsze były kłótnie o właściwą wymowę zespołu, który za chwilę miał się pojawić. Festiwalowa gawiedź podzieliła się na stronnictwo „bą iwer” (tudzież Bonny Bear) i „bon ajwer”. Przecież grunt to wiedzieć, co skandować, żeby artysta wiedział, że chodzi o niego (z czym na Openerze bywało różnie). Gdy już główny zainteresowany pojawił się w mistycznej scenografii, pośród pulsujących miarowo elektronicznych „pochodni”, tłum oszalał. A Justin Vernon nie pozostał dłużny – zaczął z grubej rury, od wielkich hitów z ostatniej płyty, która nie schodziła z pierwszej dziesiątki topowych zestawień. Było magicznie, enigmatycznie, zagadkowo – wszystkie wyróżnienia zasłużone. [Miłosz Karbowski]

Major Lazer
World Stage
22:30

Jeszcze się nie spotkałem z negatywną oceną tego występu. Zabawa była niesamowita. O jego poziomie może świadczyć fakt (przynajmniej w moim mniemaniu), iż darowałem sobie wyprawę na koncert moich ukochanych Maccabees do pobliskiej Tent Stage. Czego dziś żałuję przeogromnie, ale usprawiedliwiam się faktem, że ciężko byłoby mi się wydostać z tańczącego tłumu. Obok Diplo i Switcha zasługa udanego koncertu należy się również towarzyszkom duetu. Dziewczyny  skutecznie zachęcały nas do tańczenia, nieustannie biegając po scenie i dając pokaz tego, jak należy wczuwać się w rytm płynący z głośników. Dzięki nim, świetnej tanecznej muzyce oraz bardzo pozytywnej atmosferze jest to jeden z pozytywniejszych momentów Openera 2012. No i ten biedny (choć nie do końca) kucharz... [Wojtek Irzyk]

Bardzo zróżnicowany koncert, podczas którego ciężko spokojnie stać i tylko patrzeć. Było przede wszystkim fidget-house'owo i dancehallowo, ale i dubstepowo - pojawił się kawałek Modestepu, a nawet hiphopowo – „Intergalactic” Beastie Boys. A wszystko to doprawione drum’n’bassowymi klasykami, które wprawiały całą zgromadzoną publikę w dziki szał! Oczywiście nie zabrakło też „Pon de Floor”. Na scenie dużo się działo – DJ, MC, kilka energicznych dancehallowych tancerek, a także dziarsko prężące się obok nich zaproszone z widowni dziewczyny. Podsumowując, był to najbardziej imprezowy koncert tegorocznego Openera! I mimo że szłam na niego tylko z ciekawości, bawiłam się doskonale. [Agnieszka Strzemieczna]

The Maccabees
Tent Stage
23:00

Ostatnia płyta rzuciła mnie na kolana. Koncert Maccabees był więc pozycją obowiązkową w tegorocznym line-upie. Chwilę przed koncertem dopchałem się do barierek. Zespół pojawił się z małym, pięciominutowym opóźnieniem. A to, co usłyszeliśmy od Brytyjczyków zrekompensowało chyba każdą openerową niewygodę, błoto czy siąpiący deszcz. Było przegenialnie! Zespół połączył stare hity z zupełnie nowymi z Colour In It. Artyści byli wyraźnie zaskoczeni reakcją i wspaniałą zabawą publiczności. Wykorzystując to, jeszcze zacieklej pobudzali tłum do klaskania, skakania i skandowania. A ze sceny zeszli wyraźnie zadowoleni – tak jak i publika. Brawo Maccabees! Ścisła czołówka tegorocznego Openera. [Miłosz Karbowski]

Justice
Main Stage
00:00

Musicie przyznać, że każdy z nas choć trochę chciał zobaczyć legendarnych (sic!) Francuzów. Justice już może nie są takimi gwiazdami electro jak dwa czy trzy lata temu, ale pozostają jednymi z największych. Ich nowa płyta, dużo spokojniejsza od debiutu, wymusiła na Justice złagodzenie występów na żywo. Chłopaki nie mordują już publiczności godziną ostrych bitów, a dość płynnie lawirują między klimatami. Występ składał się z połączenia dwóch albumów, z których kawałki dobrze się mieszały. Oprawa taka, jaką mogliśmy sobie wyobrazić. Monumentalne podium z dj-ką, ozdobione świecącym krzyżem, otoczone ogromnymi głośnikami. Niestety koncert mnie nie powalił na kolana. Może gdybym szalał bliżej sceny, odczucia byłyby inne. Tego nie wiem. Po występie Justice pozostał pewien niedosyt. Ale i tak niezmiernie się cieszę, że ich w końcu zobaczyłem na żywo. [Wojtek Irzyk]

„Krzyże, krzyże, chcemy widzieć krzyże!” – †††††††††† widziałem, większe emocje i radość przyniosło mi oglądanie A Cross the Universe. „Żustis” – zespół tak wyczekiwany, tak ukochany przez miliony Polaków – zawiódł na całej linii. Tak nudny występ to chyba tylko zaliczyli The xx, The Mars Volta i Kari Amirian. Przy Main Stage spędziłem blisko pięćdziesiąt minut i po tym gigu można mieć następujące konkluzje: - Ju stice skończyli się na „D.A.N.C.E”, które muzycznie było słabe, ale miało fajny teledysk; - set za długi i bez polotu. [Piotr Strzemieczny]

Zachwytów po ogłoszeniu nie było końca. Napalonych nastolatek z krzyżem na koszulce jeszcze więcej. Ja na Openera też wziąłem swoją – i nastolatkę (na szczęście nienapaloną na Xaviera i Gasparda) i koszulkę. Tę drugą zostawiłem jednak głęboko w namiocie. Też cieszyłbym się, gdyby Justice zagrało nie jako przebrzmiała gwiazda, ale w pełni formy, 2-3 lata temu. A w tym roku było to przysłowiowe wiele hałasu o nic. Zawędrowałem blisko sceny, gdzie stężenie lansu na siłę na metr kwadratowy już dawno sięgnęło zenitu. Przecież grunt to wyglądać! Co tam muzyka... To przy okazji! Rozwrzeszczany tłum, hektolitry potu wylane pod sceną i… muzyczna kupa. Było zwyczajnie słabo i przewidywalnie. Nuuuuuda! [Miłosz Karbowski]

Niestety zawiodłam się na tym koncercie. Niby świetne widowisko świetlne, fajne intro pożyczone od Bacha i krzyż też był, ale szczerze - wynudziłam się. Mega długo wchodzące „Civilization” trochę mnie wymęczyło. Generalnie zbyt monotonny set. A szkoda, bo liczyłam na to, że uda mi się poskakać. O dziwo lepiej wypadł Major Lazer. Jedyne co mi się spodobało, to „D.A.N.C.E”, zagrane przez jednego z panów na pianinie, które wyjechało zza krzyża. [Agnieszka Strzemieczna]

Paula i Karol
World Stage
00:30

Koncert Pauli i Karola wraz z zespołem odbywał się w czasie występu Justice. Przez co zobaczyć ich przyszło stosunkowo niewiele osób. Ci co przyszli z całą pewnością bawili się genialnie. Mi udało się zobaczyć druga połowę koncertu, dlatego musiałem opuścić główną scenę przed końcem seta Francuzów. Nawet tego nie żałuję, bo Paula i Karol dali naprawdę fajny koncert. Jeśli jeszcze ich nie widzieliście na żywo, polecam. Dużo przyjemniej się słucha niż na płycie. [Wojtek Irzyk]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.