niedziela, 15 lipca 2012

Recenzja: The Cribs - "In the Belly of the Brazen Bull" (2012, Wichita)

The Cribs to bardzo swojski zespół. Od początku, mimo że na tle the Libertines czy Strokesów byli pod względem popularności zespołem drugoligowym, wyróżniali się wystarczającą dawką niewymuszonej gówniarskiej energii. 












Taką, że można było wybaczyć kompozytorskie mielizny. Na tle odpieprzonych na korporacyjnych frajerów buców z Maximo Park i tak byli Everestem indie rockowego autentyzmu. Załapałem się na nich na dobre na wysokości Men’s Needs, Women's Needs, Whatever, którą niosły kompletnie rozpieprzające „Men’s needs”, „Major's titling victory”, „Be safe” z genialną nawijką Lee Ranaldo i „Shoot The Poets”. Następna, Ignore the Ignoriant, mimo momentów, sprawiała wrażenie trochę wykastrowanej. Może to jakiś syndrom Marra, który na krótko dołączył do zespołu? Czy jest ktokolwiek stawiający We were dead before that ship ever sank wśród najlepszych dokonań Modest Mouse? Może rzeczywiście jest coś z typem na rzeczy, bo teraz go nie ma, a chłopcy, pod łapkę z tegorocznym specem od nakręcania wkurwionych gówniarzy (Cloud Nothings dalej są w moim topie AD 2012) Steve’em Albinim, wykręcili bardzo porządny materiał. Być może, pod względem spójności, najlepszy z dotychczasowych...

Zaczyna się przyzwoicie, cribsowo, bez aspiracji do robienia płyty wszechczasów. Jest tak, aż do momentu „Jaded Youth” - za taki refren 3/4 indie zespołów dałoby sobie odrąbać ręce. Nie rozumiem dlaczego ten numer nie poszedł na singiel. Urzeka rozmarzony „Confident Man” - coś w stylu bardziej rozbudowanego, ciekawszego pod względem klimatu i melodii „Shoot The Poets” z Mans Needs... . Daje radę beztroska sprzęganina przeradzająca się w około-pixiesowskie granie „Pure O”. Wyprowadza z równowagi, zaczynająca się dysonansami, których nie powstydziłby się Omar Rodriguez-Lopez, przedzierająca się przez dziecinne, cymbałkowe melodyjki i melorecytacje, a kończące się beztroskim śpiewem na tle skrzypiec i innych orkiestrowych ustrojstw „Stalagmites”. I tu zaczynają się jaja (cyt. za Łona), bo okazuje się, że Cribsy wzięły się za zabawę w konstruowanie powiązanych ze sobą miniaturek w duchu beatlesowskiego Abbey Road. „Like a gift giver” ,„Butterflies” i „Arena Rock Encore with Full Cast” kontynuują wątki podjęte w „Stalagmites”. Trochę progesywnie, jeśli chodzi o konstrukcję, ale raczej progresywnie w rozumieniu wczesnofloydowsko - beatlesowskim niż napierdalaniu szybkostrzelnych solówek. Co ważne, przy dawce takiej kombinatorki Cribsy nie tracą nic ze swojego uroku.
Jasne, jest trochę nudy, ale to dalej spoko chłopaki, którym chciałoby się przybić piątkę.

7.5/10

Mateusz Romanoski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.