The Cribs to bardzo swojski
zespół. Od początku, mimo że na tle the Libertines czy Strokesów byli pod
względem popularności zespołem drugoligowym, wyróżniali się wystarczającą dawką
niewymuszonej gówniarskiej energii.
Taką, że można było wybaczyć kompozytorskie
mielizny. Na tle odpieprzonych na korporacyjnych frajerów buców z Maximo Park i
tak byli Everestem indie rockowego autentyzmu. Załapałem się na nich na dobre
na wysokości Men’s Needs, Women's Needs, Whatever, którą niosły
kompletnie rozpieprzające „Men’s needs”, „Major's titling victory”, „Be safe” z
genialną nawijką Lee Ranaldo i „Shoot The Poets”. Następna, Ignore the
Ignoriant, mimo momentów, sprawiała wrażenie trochę wykastrowanej. Może to
jakiś syndrom Marra, który na krótko dołączył do zespołu? Czy jest ktokolwiek
stawiający We were dead before that ship ever sank wśród najlepszych
dokonań Modest Mouse? Może rzeczywiście jest coś z typem na rzeczy, bo teraz go
nie ma, a chłopcy, pod łapkę z tegorocznym specem od nakręcania wkurwionych
gówniarzy (Cloud Nothings dalej są w moim topie AD 2012) Steve’em Albinim,
wykręcili bardzo porządny materiał. Być może, pod względem spójności, najlepszy
z dotychczasowych...
Zaczyna się przyzwoicie, cribsowo, bez aspiracji do robienia płyty wszechczasów.
Jest tak, aż do momentu „Jaded Youth” - za taki refren 3/4 indie zespołów
dałoby sobie odrąbać ręce. Nie rozumiem dlaczego ten numer nie poszedł na
singiel. Urzeka rozmarzony „Confident Man” - coś w stylu bardziej
rozbudowanego, ciekawszego pod względem klimatu i melodii „Shoot The Poets” z Mans
Needs... . Daje radę beztroska sprzęganina przeradzająca się w
około-pixiesowskie granie „Pure O”. Wyprowadza z równowagi, zaczynająca się
dysonansami, których nie powstydziłby się Omar Rodriguez-Lopez, przedzierająca
się przez dziecinne, cymbałkowe melodyjki i melorecytacje, a kończące się
beztroskim śpiewem na tle skrzypiec i innych orkiestrowych ustrojstw
„Stalagmites”. I tu zaczynają się jaja (cyt. za Łona), bo okazuje się, że
Cribsy wzięły się za zabawę w konstruowanie powiązanych ze sobą miniaturek w
duchu beatlesowskiego Abbey Road. „Like a gift giver” ,„Butterflies” i
„Arena Rock Encore with Full Cast” kontynuują wątki podjęte w „Stalagmites”. Trochę
progesywnie, jeśli chodzi o konstrukcję, ale raczej progresywnie w rozumieniu
wczesnofloydowsko - beatlesowskim niż napierdalaniu szybkostrzelnych solówek.
Co ważne, przy dawce takiej kombinatorki Cribsy nie tracą nic ze swojego uroku.
Jasne, jest trochę nudy, ale
to dalej spoko chłopaki, którym chciałoby się przybić piątkę.
7.5/10
Mateusz Romanoski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.