wtorek, 3 lipca 2012

Recenzja: Jack White - "Blunderbuss" (2012, Columbia/Third Man)

Po przygodzie z kilkoma zespołami nadszedł czas na solowy krążek.







Płyta, na którą czekało wielu, której wielu wieszczyło totalną klapę, a najzagorzalsi fani, jako że są najzagorzalszymi fanami, musieli wierzyć, że będzie świetnie. I ci ostatni chyba byli najbliżsi prawdy. Bo Jack White nie mógł zawieść. Będąc w topowych zestawieniach gitarzystów wszechczasów i, przede wszystkim, mając polskie korzenie, po prostu mu to nie wypadało.
Płyta rozpoczyna się wysyconą fortepianem balladą, która wprowadza nas na nowo w blues-rockowy klimat  znany z nagrań Dead Weather. Jeżeli o jakimś singlu w tym roku było głośno, to na pewno było to kolejne na liście „Sixteen Saltines”. To pierwszoligowe gitarowe grzanie. Utwór, który po pierwszym przesłuchaniu słucha się następne dwadzieścia razy, by potem włączyć go jeszcze raz. Następnym charakterystycznym elementem muzyki White’a są recytowane, często wykrzykiwane wokale oraz cały ogrom przesterów – a wszystko to w utworze „Freedom at 21”. Płyta nieco zwalnia w singlowym „Love Interruption”, które mnie akurat nie rzuciło na kolana. Przez kilka kolejnych kawałków White raczy nas wysmakowanymi balladami. Ponownie dziać zaczyna się dopiero w „Weep Themselves to Sleep”, gdzie pojawiają się na przemian nieśmiałe gitarowe i trochę bardziej buńczuczne fortepianowe solówki. Na prawdziwy odlot z amerykańskim feelingiem i arcygenialnym wokalem trzeba było czekać przez ponad połowę płyty – aż do „I’m Shakin’” (iście gospelowe chórki sprowadziły moją dolną szczękę do parteru!). Chyba tego właśnie oczekiwałem od Blunderbuss. Nie żądam już niczego więcej. I chyba dobrze, bo reszta płyty to kawałek rasowego bluesa, która najlepiej smakuje z trawą między zębami i krwawą mary w szklance. Ale nie każdego zadowoli – to raczej hobbystyczny wycinek twórczości White’a, swoisty zwrot do korzeni. Jeżeli natomiast miałbym opisać płytę jednym zdaniem, po prostu odesłałbym do „Take Me with You When You Go”, który idealnie pokazuje ewolucję muzyki Jacka. To  połączenie plumkającego bluesowo fortepianu ze starym, dobrym, rockowym White’em, który rzuca na kolana obłędnymi solówkami.
Płyta może i nie zaskoczyła – fakt. Ale dla kilku przegenialnych utworów warto dołączyć ją do domowej kolekcji. I na pewno nie po to, by zbierała tam kurz. Słuchajcie White’a! Peace!
7/10

Miłosz Karbowski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.